Przerażające sceny z Biesłania obiegły dziś cały świat: biegający bezładnie ludzie, najczęściej dzieci, obnażone do pasa, większość w samej bieliźnie. Wszędzie chaos, bałagan, ludzie z bronią pomiędzy cywilami, prawdopodobnie szukającymi swoich dzieci. Wielu dorosłych, w geście rozpaczy chwyta się za głowy, płaczą, ludzie wpadają w panikę, w popłoch. Nikt im nie pomaga, żołnierze i milicjanci sami nie wiedzą, co robić. Na początku nie było karetek, lekarzy, widać za to pokrwawione dzieci, którym nikt nie pomaga. To obrazy z Biesłania, małego miasteczka w Północnej Osetii. Kto kierował całą akcją odbicia zakładników? Czy w ogóle ktoś taki był? Dlaczego na miejscu nie było karetek, tylko trzeba było czekać na ich przyjazd? Dlaczego nie odizolowano miejsca tragedii, przez co później w strefie ostrzału znalazło się mnóstwo cywilów? Dlaczego komandosi weszli do akcji całkowicie nieprzygotowani? Atak na szkołę w Osetii Północnej to niemal kopia dokonanego przed dwoma laty zajęcia przez czeczeńskich rebeliantów moskiewskiego teatru na Dubrowce. Tamten kryzys skończył się po 57 godzinach, 26 października 2002 nad ranem, gdy siły rosyjskie odbiły teatr. Porywaczy i ich ofiary uśpiono gazem. Czeczenów później dobito. W wyniku zatrucia gazem zmarło 130 zakładników, a wielu zostało okaleczonych. Część ofiar zmarła, bo nie udzielono im na czas pomocy: nie było karetek, a lekarze długo nie wiedzieli, jakiego gazu użyto podczas szturmu i nie wiedzieli, jak ratować otrutych. Wszędzie był bałagan. Tak też było i tym razem: najbardziej widocznym obrazem z Biesłania był chaos, panika, przerażenie tym, co się dzieje. Po dwóch latach nie zmieniło się podejście rosyjskich władz do ludzi. Choć setki razy zapewniano, że dobro dzieci jest najważniejsze, że nie będzie szturmu, to do ataku doszło i skończył się on tragicznie. Rosjanie mówią: to typowy rosyjski bałagan... Niestety...