Prezentacja planu reformy systemu podatkowego, jednej z głównych obietnic wyborczych Donalda Trumpa, jest częścią całej listy poczynań Białego Domu przed kończącym się w sobotę okresem 100 dni sprawowania władzy przez obecnego prezydenta. Trump nie jest w stanie przeprowadzić takiej reformy bez pomocy Kongresu, który wcześniej nie pozwolił na przeforsowanie reformy programu ubezpieczeń zdrowotnych. Plan reformy podatków przedstawiony w środę przez ministra skarbu Stevena Mnuchina i dyrektora Rady Doradców Ekonomicznych Białego Domu Gary'ego Cohna, jest bardziej zbiorem wytycznych w reformie liczącego prawie 70 tys. stron (w 1913 roku liczył tylko 400 stron) kodeksu podatkowego niż szczegółowym projektem ustawodawczym. Plan Trumpa przewiduje zmniejszenie opodatkowania dochodów przedsiębiorstw prywatnych - od największych międzynarodowych korporacji po niewielkie firmy rodzinne (w USA nazywane "mom-and-pop businesses") - z obecnych 35 proc., a w niektórych przypadkach nawet 39,6 proc. do 15 proc. Plan podatkowy przewiduje także zmniejszenie liczby przedziałów podatków z obecnych dziewięciu do zaledwie trzech. Mniejsze podatki dla najbogatszych Najbogatsi Amerykanie, w tym prezydent Trump, który jest miliarderem, w przypadku wprowadzania reformy w życie będą płacili mniejsze podatki od swoich dochodów: zamiast obecnych 39,6 proc. "tylko" 35 proc. Plan zakłada ponadto zmniejszenie podatków od zysków wypracowanych przez amerykańskie firmy poza granicami kraju, by w ten sposób nakłonić korporacje do przenoszenia do USA "chomikowanych" za granicą zysków, których wysokość szacuje się na 2,7 bln dolarów. Plan reformy podatkowej Trumpa przewiduje podniesienie ulg podatkowych, jakie indywidualni podatnicy będą mogą odliczać od bazy opodatkowania do 24 tys. dolarów, uproszczenie procesu przygotowywania i składania zeznań podatkowych oraz likwidację wielu ulg podatkowych i luk prawnych wykorzystywanych z reguły przez najbogatszych Amerykanów. Straty, jakie z powodu niższych wpływów podatkowych poniósłby budżet federalny, miałby rekompensować wzrost opodatkowania produktów importowanych do USA. Propozycja ta jest komentowana jako ukłon w stronę konserwatystów fiskalnych w Kongresie. "Nagroda pocieszenia dla wyborców" Zdaniem mediów, proponowana reforma systemu podatkowego to substytut i nagroda pocieszenia dla wyborców za porażkę, jaką Trump poniósł, gdy nie udało mu się spełnić swojej podstawowej obietnicy wyborczej, czyli likwidacji systemu ubezpieczeń zdrowotnych potocznie zwanego Obamacare i zastąpić go nowym systemem. Projekt ustawy w tej sprawie został w ostatniej chwili wycofany z debaty w Izbie Reprezentantów pod koniec marca, m.in. z powodu sprzeciwu konserwatystów fiskalnych z Partii Republikańskiej. Po tej porażce Trump przyznał w jednym z wywiadów, że jego zdaniem łatwiej jest zreformować system podatkowy niż system opieki zdrowotnej. Eksperci ekonomiczni wskazują, że ambitny plan redukcji podatków i uproszczenia "bizantyjskiego kodeksu podatkowego" zawiera "tylko same przyjemności, bez żadnych przykrości" dla podatników i biznesu. Ich zdaniem, bez wyjaśnienia, w jaki sposób Trump zamierza zapłacić za największe w historii cięcia podatkowe, plan "największej w historii redukcji podatków" jest obecnie tylko przepisem na "historyczne zwiększenie amerykańskiego długu narodowego". Zadłużenie Stanów Zjednoczonych wynosi dziś ok. 20 bln dolarów, czyli ponad 61 tys. na głowę mieszkańca USA. Z Waszyngtonu Tadeusz Zachurski