Materiał pierwotnie opublikowany w wydaniu internetowym dwumiesięcznika "Nowa Europa Wschodnia" Wielu obserwatorów jest zgodnych: w mijającym roku Białoruś jeszcze bardziej zbliżyła się do Rosji. Faktycznie, niektóre fakty mogą wskazywać na to, że Mińsk powoli odchodzi od dotychczasowej polityki normalizacji stosunków z Zachodem, liberalizacji na arenie wewnętrznej i coraz bardziej uzależnia się od Moskwy. Jednak szersze spojrzenie na dynamikę białoruskiej polityki nasuwa inny wniosek: Mińsk prowadzi może i ograniczoną, ale własną politykę. Przypatrzmy się wydarzeniom ostatnich tygodni. Szczyt bez prezydenta Dowodem na wciągania Mińska w orbitę Kremla miała być nieobecność Aleksandra Łukaszenki na ostatnim szczycie Partnerstwa Wschodniego, który odbył się 24 listopada w Brukseli. Część środowiska eksperckiego uznała taką postawę białoruskiego lidera za ukłon w stronę Moskwy. A sytuacja była szczególna - prezydenta po raz pierwszy zaproszono na unijne wydarzenie o tak wysokiej randze. Z kolei po zakończeniu szczytu pojawiły się głosy, że to dzięki staraniom Białorusi w deklaracji końcowej nie znalazła się wzmianka o Rosji. Po pierwsze, kwestia udziału Łukaszenki była trzeciorzędna. Jego obecność i tak nie wpłynęłaby ani na przebieg szczytu, ani tym bardziej na jego wyniki. Mińsk po prostu wiedział, że bardziej opłaca się wysłać do Brukseli szefa białoruskiej dyplomacji Uładzimira Makieja. I nie chodziło tylko o obawy przed niezadowoleniem Moskwy, a również o manifestację wobec Unii Europejskiej. Po otrzymaniu zaproszenia na szczyt białoruski prezydent poczuł, że w relacjach unijno-białoruskich piłka jest po jego stronie. Długo zwlekał z odpowiedzią, kalkulował, wiedział też, że kilku europejskich polityków nie chciałoby go widzieć w Brukseli. W ostatniej chwili podjął więc decyzję, że na szczyt pojedzie Makiej, a on sam złoży - wcześniej zaplanowaną wizytę w niewielkim białoruskim miasteczku. W ten sposób białoruska delegacja wysokiej rangi zjawiła się w Brukseli, Łukaszenka raz jeszcze dał się poznać jako dobry gospodarz, pokazał też, że nie zjawi się na Zachodzie na każde zawołanie. Sensacji nie należy doszukiwać się także w fakcie, że w deklaracji końcowej nie wspomina się o Rosji. Fakt - echa kuluarowych rozmów podpowiadają, że Makiej mógł o to zabiegać, ale gdyby tego nie zrobił, z podobną inicjatywą wyjść mogłaby na przykład Armenia. Istotne jest coś innego: strony po prostu poszły na kompromis, gdyż celem nadrzędnym było przyjęcie jakiejkolwiek wspólnej deklaracji i pokazanie, że Partnerstwo Wschodnie istnieje i jest "bardziej żywe niż martwe". Ważniejsza jest postawa białoruskiej delegacji podczas szczytu. Wielu obecnych na nim dziennikarzy zaznaczyło, że minister Makiej był jednym z najbardziej otwartych, aktywnych i gotowych do kontaktu z mediami przedstawicieli państw-beneficjentów. Jeszcze bardziej symptomatyczne są deklaracje białoruskiej delegacji: Mińsk zobowiązał się do przygotowania projektu bazowego porozumienia z UE (obecnie stosunki białorusko-unijne są regulowane przez umowy jeszcze z czasów radzieckich) oraz do rozwiązania kwestii liberalizacji ruchu wizowego z UE (Bruksela jest na to gotowa, to Mińsk od lat przeciąga sprawę). I to wszystko w ciągu najbliższych dwóch lat! Szczególnie istotna jest druga sprawa - przypomnę, że dopiero po szczycie Białoruś zaczęła poważne rozmowy z Moskwą o możliwości wzajemnego uznawania wiz. Ponadto niedawno mińskie MSZ ogłosiło, że działający od roku ruch bezwizowy dla obywateli krajów UE (jeśli wyląduje się samolotem na lotnisku Mińsk-2, można bez wizy przebywać na terytorium Białorusi przez pięć dni) w najbliższym czasie może zostać zliberalizowany: okres pięciu dni zostałby wydłużony dwukrotnie. Szpiedzy są wśród nas Kolejnym argumentem za pogłębieniem uzależniania Mińska od Moskwy miały być niedawne skandale szpiegowskie. Najpierw, w sierpniu, w Homlu zatrzymano młodego Ukraińca, aby następnie przerzucić go do Rosji. Chłopakowi postawiono zarzut działalności terrorystycznej. O prowokację oskarżono Kreml i rosyjskie służby, ale nikt nie był w stanie przedstawić dowodów. Później, w połowie listopada, białoruskie KGB zatrzymało korespondenta Ukraińskiego Radia na Białorusi Pawła Szarojkę, a państwowa telewizja wyemitowała o nim materiał. Szarojka rzekomo był funkcjonariuszem wojskowego wywiadu Ukrainy, a KGB zatrzymało go. Komentatorzy sugerowali, że Białoruś jest spolegliwa wobec Rosji i pomaga jej uderzyć w Ukrainę. Nie jest jednak powiedziane, że za incydentem z Szarojką stali Rosjanie. Niewykluczone, że była to inicjatywa białoruska: próba symetrycznej odpowiedzi Mińska na wcześniejsze zatrzymanie Białorusina na Ukrainie, a stronom po prostu nie udało się tych delikatnych spraw załatwić "po cichu". Otóż - w czerwcu na Ukrainie został zatrzymany białoruski obywatel, któremu postawiono zarzuty szpiegostwa. Do dziś mamy niewiele informacji o tej sprawie, milczą wszystkie strony - białoruska, rosyjska i ukraińska. Wspomniane wydarzenia wpłynęły na wzrost nieufności w relacjach między Białorusią i Ukrainą, natomiast nie przełożył się on na oficjalne komunikaty. Ani Kijów, ani Mińsk nie oskarżył drugiej strony o bycie poplecznikiem Kremla. Ponadto Mińsk wciąż nie uznał de iure Krymu za część Rosji. Oczywiście, Moskwie skonfliktowanie Ukrainy i Białorusi jest na rękę, ale nie możemy więc wykluczyć, że incydenty szpiegowskie są przejawem rozgrywki wewnątrz elit. Białoruski establishment składa się z różnych walczących o wpływy grup. Są to frakcje "siłowików", technokratów oraz umiarkowanych reformatorów. Prorosyjscy "siłowicy" (KGB, MSW) mogli więc chcieć nie tyle uderzyć w Kijów, co skomplikować relacje z nim, a przez to osłabić reformatorów. Na monolitycznym dotąd białoruskim systemie politycznym pojawia się coraz więcej rys. My Białorusini Widać więc, że wydarzenia, które wydają się na pierwszy rzut oka prorosyjskim zwrotem, w rzeczywistości mogą też oznaczać coś zupełnie innego. Ba - znaleźć można nawet przykłady świadczące o próbach uniezależniania się Mińska od wpływów Moskwy. Weźmy ostatnie spotkanie Łukaszenki z prezydentem Kazachstanu Nursułtanem Nazarbajewem, do którego doszło pod koniec listopada. Mińsk i Astana to - poza Moskwą - "siły napędowe" Unii Eurazjatyckiej. Podczas niedawnych rozmów obaj prezydenci zwrócili uwagę na to, że projekt integracji nie działa tak, jak planowano. Statystyki mówią same za siebie: wartość wymiany handlowej między Astaną i Mińskiem była o wiele wyższa w 2014 roku niż w bieżącym, a więc w trzecim roku funkcjonowania organizacji. Innymi słowy: lepiej współpracowało się przed uruchomieniem euroazjatyckiego projektu. Liderzy również wyrazili swoje obawy przed niepotrzebną "polityczną nadbudową" integracji, którą miałaby sterować Moskwa. Główny wniosek był taki, że na razie Unia nie daje zakładanych korzyści ani Białorusi, ani Kazachstanowi, a wyłącznie Rosji. Innym obszarem, w którym dochodzi do zmian rzucających inne światło na relacje białorusko-rosyjskie, jest polityka historyczna Mińska. Zmiany zaczęły się jeszcze w 2014 roku (tuż po aneksji Krymu), natomiast w bieżącym roku proces "miękkiej białorutenizacji" zintensyfikował się. Sam Łukaszenka niedawno publicznie oświadczył, że "przyznaje rację opozycji, która krytykowała go za zaniedbywanie języka białoruskiego". Na takie zachowanie białoruskiego establishmentu niejednokrotnie reagowały rosyjskie media, oskarżając Mińsk i prezydenta o "odejście od Rosji i niebezpieczny skręt ku nacjonalizmowi". Powoli do białoruskiej polityki historycznej zaczynają być wkomponowywane elementy pozaradzieckie. W najważniejszych białoruskich periodykach historycznych coraz częściej zaczynają się pojawiać teksty, krytyczne wobec doświadczenia komunizmu. A w białoruskich oficjalnych mediach pojawiają się drażliwe jeszcze do niedawna tematy białoruskiej państwowości, która miałaby zaczynać się nie u zarania ZSRR, ale znacznie wcześniej. Również podczas obchodów Dnia Niepodległości prezydent ogłosił, że białoruska państwowość sięga korzeniami do okresu księstwa Połockiego i Wielkiego Księstwa Litewskiego, czyli do XI-XII wieku. Na zmianę podstawy programowej w nauczaniu historii trzeba jeszcze poczekać, ale wszystkie sygnały wskazują na to, że znajdzie się w niej coraz więcej elementów nie tylko pozaradzieckich, ale i pozarosyjskich. Takie konstruowanie polityki historycznej na nowo nie jest próbą stworzenia nowej oficjalnej ideologii czy narracji, tylko przeciwwagi dla wszechobecnej propagandy "ruskiego miru" płynącej z rosyjskich mediów. Widmo nowej wojny informacyjnej? To wszystko - deklaracje podczas szczytu Partnerstwa Wschodniego, pośrednia krytyka euroazjatyckiej integracji czy oficjalne wprowadzenie elementów narodowej narracji historycznej do ideologii - nie mogło pozostać bez odpowiedzi Moskwy. Pod koniec listopada w jednym z talk-show na rosyjskim kanale NTW Białoruś oskarżono o to, że "tylko ciągnie z Rosji kasę", "szantażuje Moskwę" i porównano ją do "niewiernej żony". Mińsk szybko zareagował. Kilka dni po emisji programu, największa białoruska proprezydencka gazeta "Bielarus Siegodnia" opublikowała karykaturę o wydźwięku "rosyjska telewizja kłamie", a do jednego z popularnych białoruskich programów telewizyjnych jako komentatorów zaproszono bardzo krytycznych wobec Rosji opozycjonistów. Mińsk i Moskwa w swojej najnowszej historii niejednokrotnie prowadziły wojny informacyjne. Przypomnijmy chociażby krytyczny wobec Łukaszenki kilkuodcinkowy film dokumentalny Baćka chrzestny, który rosyjska stacja NTW emitowała w latach 2010-2011. Wojny te zazwyczaj były zapowiedzią kryzysów politycznych i gospodarczych. Z reguły ciągnęły się długo i przynosiły negatywne efekty dla obu stron. Czy obecna sytuacja jest przepowiednią nowej wojny informacyjnej, po której nastąpi kolejny kryzys w relacjach dwustronnych? Pokażą najbliższe tygodnie. Zawieszenie braterskiej przyjaźni? Widać więc, że to, co wielu ekspertów odczytuje jako zbliżanie się Białorusi do Rosji, w rzeczywistości jest czymś innym: Mińsk dba o własne interesy poprzez lawirowanie na płaszczyźnie geopolitycznej i wykorzystywanie wszystkich nadarzających się szans. W najbliższych miesiącach w białorusko-rosyjskich stosunkach będzie najpewniej zachowywany status quo. Mińsk bardzo ceni sobie normalizację relacji z Zachodem. Białoruś może cieszyć się towarzyszącymi ociepleniu stosunków profitami dość niskim kosztem i zbyt szybko z niego nie zrezygnuje. Białoruski prezydent nadal będzie lawirował między Unią Europejską i Rosją, nawet jeśli będzie musiał czynić przy tym znaczące ustępstwa wobec Kremla. Pod żadnym pozorem nie pozwoli jednak na podważenie swojej pozycji jako suwerena na Białorusi. Moskwa będzie natomiast starała się unikać otwartej konfrontacji z Mińskiem. W 2018 roku będzie zajęta wyborami prezydenckimi oraz mundialem. Po tych wydarzeniach, a więc jesienią następnego roku, może jednak zwiększyć swój nacisk na Białoruś: niewykluczone, że powrócą sprawy rosyjskiej bazy lotniczej pod Baranowiczami oraz podważenie obowiązujących stawek za ropę i gaz. Rosja nie posunie się natomiast do działań militarnych. W stosunkach z Białorusią ma bardziej skuteczne instrumenty wpływu: przede wszystkim woli grać udzielanym Mińskowi wsparciem gospodarczym i finansowym. Maxim RustAutor jest białoruskim politologiem i badaczem elit politycznych, w roku akademickim 2017/18 stypendysta "Programu Stypendialnego im. Konstantego Kalinowskiego - staże".Materiał pierwotnie opublikowany w wydaniu internetowym dwumiesięcznika Nowa Europa Wschodnia