Gazeta "Nasza Niwa" zauważyła, że tym razem na ulice białoruskich miast wyszły nie tysiące i setki osób, jak było to w poprzednich tygodniach, ale dziesiątki. Obrońcy praw człowieka z organizacji Wiasna informują, że na jeden z mińskich komisariatów trafiło w środę 16 osób. Wśród nich jest Alona Lichawid, matka Mikity Lichawida, 21-latka skazanego na kilka lat kolonii karnej za udział w protestach po wyborach prezydenckich. Milczący protest, zwoływany za pośrednictwem grupy internetowej Rewolucja Poprzez Sieci Społeczne, zaczął się w środę na Placu Październikowym w centrum Mińska. Kilka minut przed początkiem demonstracji, godziną 19 (godz. 18 czasu polskiego), byli tam niemal sami dziennikarze i wielu mężczyzn w cywilu, prawdopobnie funkcjonariuszy struktur siłowych. Potem pojawiło się kilkanaście osób, wśród nich młodzież, ale też ludzie z małymi dziećmi, osoby w podeszłym wieku. - Chcemy żyć wolni na swojej ziemi - powiedziała starsza kobieta dziennikarzom, tłumacząc, dlaczego przyszła na plac. - Chcemy, by nasz prezydent nas słyszał - mówiła, dodając, że powinien to zrobić, skoro "mówi w telewizji, że bardzo kocha Białorusinów". Na Prospekcie Niepodległości przylegającym do placu niemal zamarł zwykle gęsty o tej porze ruch samochodów. Według świadków został zablokowany przez milicję. Słychać było, jak kierowca jednego z nielicznych aut trąbił klaksonem na znak poparcia dla ludzi na placu. Kiedy na plac wyszło około 30 ubranych na czarno funkcjonariuszy sił specjalnych milicji (OMON), protestujący usunęli się i poszli wzdłuż jednej z przecznic. Gdy odchodzili, po raz pierwszy rozległy się oklaski. Rozpoczęły się zatrzymania; do autobusu bez numerów zabrano co najmniej sześć osób. Część demonstrantów - około 20 osób - nadal szła ulicą Lenina, klaszcząc. Znów rozległy się klaksony samochodów. Kiedy grupa mijała duchownego idącego ulicą, ten klasnął w dłonie i podniósł zaciśnięte kciuki w geście poparcia. Ludzie krzyczeli "Pieriemien!" (ros. Zmian!). Z jakiegoś telefonu komórkowego rozbrzmiewała piosenka rosyjskiego rockmana Wiktora Coja "Oczekujemy zmian" (ros. My żdiom pieriemien). Ten utwór, nieoficjalny hymn czasów pieriestrojki, pojawia się na ostatnich akcjach protestu na Białorusi. Grupa protestujących zatrzymała się pod kinem Pobieda. Tu mężczyźni w cywilu zabrali do autobusu bez numerów młodego mężczyznę, kobiety stojące na ulicy zaczęły klaskać. Tajniacy zaprowadzili je, popychając, do autobusu. Kobiety na próżno żądały, by przedstawili dokumenty. Tym razem nie było przypadków bicia czy agresji wobec dziennikarzy, jak zdarzało się to podczas poprzednich akcji protestu w Mińsku. Zatrzymany został jednak fotoreporter portalu internetowego Tut.by. Jak poinformowało radio Swaboda, podobne protesty odbyły się w środę też w innych miastach Białorusi, ale uczestniczyło w nich niewielu ludzi. W Brześciu zebrało się około 70 osób, nikt nie został zatrzymany. Około stu osób wzięło udział w demonstracji w Mohylewie i tam też milicja nikogo nie zatrzymała. W Grodnie zgromadziło się około 50 osób, ale nikt nie klaskał; dwie osoby zostały zatrzymane. W mniejszych miejscowościach - Słucku, Rohaczewie, Wołkowysku, Słonimiu - wyszło na ulice od kilku do kilkunastu osób. Milczące protesty zwoływane przez internet odbywają się na Białorusi od kilku tygodni. Ich uczestnicy gromadzą się w centralnych punktach miast co środę wieczór, by wyrazić krytykę wobec polityki władz. Nie wznoszą haseł i nie używają zabronionych symboli narodowych, jedynie klaszczą lub tupią.