- Niewinny martwy człowiek został uznany za winnego - powiedziała mediom niezależnym córka Szutaua. Podczas protestu 11 sierpnia ubiegłego roku został on postrzelony w potylicę podczas demonstracji po wyborach prezydenckich. Zmarł 19 sierpnia w szpitalu wojskowym w Mińsku. Jest jedną z czterech potwierdzonych ofiar śmiertelnych białoruskich protestów. W procesie został uznany za winnego "stawiania oporu funkcjonariuszom". Kary nie orzeczono, ponieważ nie żyje. Towarzyszący mu wówczas Alaksandr Kardziukou został skazany na 10 lat więzienia o zaostrzonym rygorze za "próbę zabójstwa funkcjonariusza". W trakcie procesu ustalono, że Szutaua postrzelił kapitan specnazu Sił Specjalnych Operacji Raman Hauryłau. Na proteście on i jego partner Arsen Halicyn byli w cywilu. Z ich zeznań wynika, że zostali przydzieleni do wsparcia milicji, która rozpędzała protesty. Obaj byli uzbrojeni w pistolety. Kardziukou nie przyznał się do winy, a jedyny świadek spoza struktur siłowych, którego powołano, nie potwierdził wersji "poszkodowanych" o tym, że zostali zaatakowani - podało Radio Swaboda. Na Białorusi codziennie zapadają nowe wyroki, w tym kary więzienia dla uczestników protestów. M.in. w Żłobinie mężczyzna został skazany na trzy lata więzienia za "rzucenie co najmniej jednym kamieniem w samochód milicji". Za rzekome "rzucenie co najmniej trzema nieustalonymi przedmiotami w stronę ulicy i samochodu milicji" na 4,5 roku więzienia skazano Ryhora Dawydaua w Mińsku. Kobieta, która w czasie brutalnego zatrzymania w Mińsku ugryzła omonowca, została skazana na osiem miesięcy więzienia (prokuratura wnioskowała o dwa lata). W sądzie kobieta broniła się, że "nie zrobiła tego specjalnie", była przerażona, o czym świadczy fakt, iż "bezwolnie oddała mocz".