- Opozycja przegrała. Byli pretendenci na stanowisko prezydenta decydują się wziąć siłą to, czego nie wzięli na wyborach - komentuje spiker ujęcia z 19 grudnia spod budynku rządu na Placu Niepodległości w Mińsku. Jako głównych prowodyrów autorzy filmu wskazali trzech byłych kandydatów na prezydenta: Mikołę Statkiewicza, Andreja Sannikaua i Witala Rymaszeuskiego. Wskazali też na inne osoby z ich otoczenia. Z materiału wynika, że Sannikau spełniał polecenia swojej żony, dziennikarki Iryny Chalip, a "w awangardzie szturmu" na budynek rządowy był jego rzecznik prasowy Alaksandr Atroszczankau. Materiał telewizji został skonstruowany jako kronika wydarzeń. Zawiera wypowiedzi funkcjonariuszy służb białoruskich, nagrania rozmów telefonicznych kandydatów na prezydenta i członków ich sztabu z czasu kampanii wyborczej. Wplecione w materiał są też wypowiedzi przedstawicieli opozycji złożone po demonstracji i publikowane wcześniej. To m.in. oświadczenie jednego z kandydatów Jarosława Romańczuka, w którym krytykuje on Sannikaua i Chalip oraz zapewnienie, że milicja nie jest winna pobicia Uładzimira Niaklajeua, złożone przez szefa jego sztabu Andreja Dźmitryjeua. Pierwsza część materiału mówi o przygotowaniach opozycji do Placu, jak nazywała ona wiec w wieczór wyborczy. Przedstawiciel straży granicznej mówi, że w listopadzie otrzymano informację, iż "grupa specjalistów planowała przygotowanie i przeprowadzenie serii aktów terrorystycznych w dzień wyborów". Według słów spikera, pod koniec listopada "z terytorium Polski, Ukrainy i Rosji na Białoruś starają się wjechać dziesiątki grup". Wiozą oni "paralizatory, pałki, kastety, noże i naboje". Kadry pokazują "bojowy arsenał", który miał być w samochodzie prowadzonym przez grupę Niaklajeua na demonstrację. Według TV, w jednym z rejonów Mińska w garażu odkryto skład broni, która miała być użyta podczas szturmu na budynek rządu, w tym z kałasznikowy i pistolety. - W istocie były dwa cele Placu: maksymalny - przejęcie władzy, minimalny - krwawy obrazek z ulic Mińska - stwierdza spiker. Komentarz głosi, że szturmujący budynek rządu mieli podczas demonstracji otrzymać broń i utrzymać się w gmachu przez jakiś czas. - Najważniejsze - by zająć budynek, by przelała się krew. Stworzony obrazek, zagwarantowana uwaga światowych agencji - mówi spiker. Według materiału, za pobiciem Uładzimira Niaklajeua w drodze na demonstrację stali inni kandydaci, którzy nie chcieli dopuścić, by stał się on "jedynym liderem opozycji", czyli "Sannikau, Statkiewicz i Rymaszeuski". Materiał mówi też o tym, że sztab Niaklajeua otrzymał ponad 1,6 mln dolarów nielegalnie wwiezionych na Białoruś. - Kluczowymi figurami schematów finansowych byli: Alaksandr Fiaduta, główny rozmówca ze sponsorami, Andrej Dźmitryjeu, szef sztabu Niaklajeua i Siarhiej Wazniak, organizator przerzutu przez granicę - stwierdza spiker. Według TV, pieniądze przewozili kurierzy, którzy odbierali je w Wilnie, a część z nich pochodziła z amerykańskiego Narodowego Funduszu na rzecz Demokracji (NED). - Kampania przedwyborcza dla opozycji to sezon żniw. Granty płyną rzeką - wyjaśnia komentarz. W materiale padają nazwiska osób, które - jak widać na zdjęciach z demonstracji - tłukły szyby w drzwiach budynku, gdzie prócz rządu mieści się Centralna Komisja Wyborcza i niższa izba parlamentu. Jeden z mężczyzn - wyjaśnia spiker - "przyjechał na pogrom ze Słucka na zaproszenie partii Rymaszeuskiego", inny - to zwolennik opozycyjnego Ruchu "O Wolność" Alaksandra Milinkiewicza, trzeci to - według TV - członek grupy inicjatywnej Niaklajeua. - Alternatywa proponowana przez opozycję to przemoc, pogromy i krew. To nie walka polityczna, a zapotrzebowanie na zamach stanu - brzmią końcowe słowa materiału. Większość opozycjonistów, o których mowa w filmie, przebywa w areszcie śledczym KGB w Mińsku. Postawiono im zarzuty w sprawie o masowe zamieszki, z artykułu, z którego grozi maksymalnie 15 lat pozbawienia wolności.