Manifestacja rozpoczęła się tuż po zakończeniu wyborów parlamentarnych. Nie doszło do żadnych incydentów. Wśród zebranych na placu powiewały historyczne biało-czerwono- białe flagi Białorusi, a także flagi Unii Europejskiej i białoruska Pogoń. Wśród zebranych przeważali ludzie młodzi, choć przyszli również emeryci. Nie zabrakło też liderów białoruskiej opozycji, w tym przedstawicieli Białoruskiego Frontu Narodowego i Zjednoczonej Partii Obywatelskiej oraz rywali Łukaszenki z wyborów prezydenckich w 2006 roku: Alaksandra Milinkiewicza i Alaksandra Kazulina. - W komisji nie było sił demokratycznych, dlatego wyborów nie można uważać za zgodne z zasadami OBWE. To oczywiste - mówił dziennikarzom Milinkiewicz. Nawiązując do odwilży, do której doszło przed wyborami, powiedział, iż "były poprawki, kosmetyczne zmiany, ale wybory nie były demokratyczne". Kazulin zwrócił natomiast uwagę na frekwencję wyborczą, która według Centralnej Komisji Wyborczej wyniosła ponad 50 proc., co pozwala uznać wybory za ważne. - Jeśli patrzeć na frekwencję w Mińsku, to jest oczywiste, że się nie zgadzała. Wiemy o tym, że jeździli po mieszkaniach z urnami, po to, aby tę frekwencję nieco podciągnąć do góry na siłę. Być może dlatego, że władze nie potrafią przyciągnąć na te wybory nawet swoich wyborców - podkreślił opozycjonista. Na placu rozlegały się okrzyki: "Niech żyje Białoruś" i "Dyktator musi odejść". Manifestanci postawili też dwa namioty, na których wypisano hasła, krytykujące wybory. Kilkanaście minut później część uczestników manifestacji ruszyła w stronę siedziby Centralnej Komisji Wyborczej, aby tam wyrazić niezadowolenie z przebiegu wyborów. Później demonstrujący zawrócili na Plac Październikowy, gdzie przemówił do nich Alaksandr Kazulin w towarzystwie ubiegającej się o mandat córki Olgi. Podziękował zebranym za to, że przyszli wyrazić swoje zdanie. Około godziny 23.00 czasu białoruskiego (22.00 w Polsce), manifestanci rozeszli się.