Były wspólny kandydat opozycyjnej koalicji na prezydenta Białorusi zdecydowanie sprzeciwił się idei, by kierował nią organ kolegialny. - Jestem gotów wziąć odpowiedzialność (za kierowanie opozycją) na siebie, jeśli mnie zaproponują. Jeśli jednak nie będzie (jednego) lidera, to nie zgłaszam swej kandydatury na współprzewodniczącego - oświadczył. Dwudniowy kongres ma rozstrzygnąć sprawę przywództwa Zjednoczonych Sił Demokratycznych (ZSD) i strategii działania w obliczu kryzysu, w jaki popadła opozycja po klęsce wspólnego kandydata - Milinkiewicza - w zeszłorocznych wyborach prezydenckich i późniejszej fali represji. Milinkiewicz odpierał zarzuty, że przeprowadził "kolejną przegraną kampanię". - Nie warto hańbić tego, co udało się zrobić. To była jedna z najlepszych kampanii, bo zdołaliśmy obudzić społeczeństwo - argumentował. Jego zdaniem zwycięstwo było niemożliwe, bo w wyborach na Białorusi "nikt nie liczy głosów". W swym wystąpieniu skoncentrował się jednak na przyszłej strategii. Podkreślał, że w koalicji - tak jak w czasie kampanii wyborczej - potrzebny jest jeden sztab, jedna strategia i jeden lider. - To niekoniecznie ma być Milinkiewicz, ale nie okrągły stół, bo on nie nadaje się do walki. Bo w walce jest jak na wojnie, musi być lider - tłumaczył. Jednak w trakcie przygotowań do kongresu, na regionalnych zjazdach, niewielką większością przeważyła koncepcja zastąpienia jednego lidera czterema współprzewodniczącymi Zjednoczonych Sił Demokratycznych, w których skład wchodzi kilkadziesiąt partii i organizacji. - Opozycja przeżywa kryzys, nie śmiertelny, ale trzeba o tym mówić, by leczyć chorobę - ocenił Milinkiewicz. W jego opinii potrzebne są zmiany. - Koalicja to dobra rzecz, ale nie święta krowa. To narzędzie, i jeśli nie daje wyniku, to trzeba to zmienić. Dla mnie kluczowe jest działanie - zaznaczył. Milinkiewicz przyłączył się do wypowiedzianej już na wstępie obrad krytyki strategii, jaka ma być przyjęta na kongresie. - To strategia czekania, a nie działania - uznał. Wyraził obawę, że ZSD przekształci się w "parasol" nad organizacjami, miejsce służące jedynie dyskusjom. Według niego za wcześnie jeszcze na proponowanie władzom "okrągłych stołów", bo one i tak na propozycje nie reagują. - Najpierw musimy pokazać, że jesteśmy - podkreślił. Jego zdaniem potrzebna jest strategia przewidująca wprawdzie "okrągłe stoły", ale dopiero gdy doprowadzi się do tego, że opozycja będzie szanowana i zostanie zaproszona do rozmów. Rozłam w białoruskiej opozycji uwidocznił się już na początku obrad. Głosy krytyczne wobec propozycji komitetu organizacyjnego kongresu wspierane były gromkimi okrzykami: "Milinkiewicz, Milinkiewicz". On sam ogłosił, że popierający go delegaci z jego ruchu "O wolność" utworzyli na kongresie frakcję "Regiony o wolność". Przeciwnicy wzywali, by nie przekształcać obrad w wiec. Przywódca komunistów Siarhiej Kaliakin rzucił nawet sugestię, że może chodzić o celowe zerwanie kongresu. Wielu działaczy w ogóle nie widziało celu organizowania kongresu. W obradach uczestniczy 568 delegatów z całego kraju, choć wybrano ich 916. Część nie przyjechała, uznała bowiem, że kongres nie wniesie nic nowego do polityki opozycji. W obradach uczestniczą jednak delegaci z Partii Socjaldemokratycznej "Hramada" drugiego z dawnych opozycyjnych kandydatów na prezydenta Alaksandra Kazulina, który odbywa wyrok 5,5 roku więzienia za poprowadzenie demonstracji po wyborach.