"Uwierzyliśmy nie w Swietłanę, ale we wszystkich opozycyjnych kandydatów. Po prostu - byle nie on. Jest już tak źle, że może być tylko lepiej" - powiedział Uładzimir, który na głosowanie przyszedł z żoną i z dwójką małych dzieci. "Nadzieja umiera ostatnia" - powiedział. "Chcemy, żeby w końcu władza w kraju się zmieniła. Uczciwie" - powiedział Marina, która również do lokalu wyborczego przyszła z rodziną - z mamą Taisą i tatą Siarhiejem. "Robimy wszystko, co jest dozwolone przez prawo - byliśmy na wszystkich pikietach, na mityngach, zagłosowaliśmy. Dzisiaj rano przywiozłem tutaj na głosowanie swoją mamę, która ma 82 lata. Nie mamy jednak złudzeń, że Alaksandr Łukaszenka odejdzie dobrowolnie, wiemy, w jakim kraju żyjemy" - powiedział Siarhiej. Ich zdaniem "tak czy inaczej dojdzie do protestu", chociaż zdają sobie sprawę, że odpowiedź władz będzie brutalna. "Ludzie już nawet na to są gotowi. My też" - powiedzieli. "A co robić, skoro nie da się zmienić władzy w uczciwych wyborach?" - powiedziała Taisa. Gdy przed wejściem do lokalu pojawiła się Swiatłana Cichanouska, tłum zaczął bić brawo i wykrzykiwać na zmianę: "Swieta - mołodziec" (zuch). Ktoś krzyknął, że "jest z Salihorska", ktoś inny życzył Cichanouskiej powodzenia. "Niech pani na siebie uważa" - powiedział. Zapytana przez jednego z dziennikarzy, czy wierzy, że może wygrać, powiedziała: "Z pewnością". W niedzielę na Białorusi odbywa się głosowanie w wyborach prezydenckich. Kandydatami są urzędujący prezydent Alaksandr Łukaszenka ubiegający się o szóstą kadencję, tłumaczka i żona zatrzymanego blogera Swiatłana Cichanouska, była deputowana Hanna Kanapacka, współprzewodniczący ruchu Mów Prawdę Andrej Dzmitryjeu i lider Białoruskiej Socjaldemokratycznej Hramady Siarhiej Czeraczań. Z Mińska Justyna Prus