Berkut - najbardziej znienawidzeni ludzie na Ukrainie
Pod budynkiem administracji prezydenta stoi oddział Berkutu. Tarcza przy tarczy. Ochraniają, choć wszyscy doskonale wiedzą, że prezydenta nie ma, bo wyjechał - czy, jak się powszechnie na Ukrainie uważa, zwiał do Chin. Dookoła, pochowane po bramach autobusy z berkutowcami zwiezionymi, skąd się da.
Ludzie, nieliczni w tym miejscu, robią im zdjęcia, ale niespecjalnie do nich pokrzykują - po ostatnich zajściach berkutowców otacza coś w rodzaju mrocznej i złowrogiej legendy. Naraz tarcze się rozsuwają i wychodzi zza nich kilkunastu milicyjnych byków w kaskach. Kolumną idą do małego, lokalnego spożywczaka. Przez ich zdecydowany, pewny krok i wymachiwanie barami wygląda to groteskowo, tak, jakby szli sklepać pałami babuleńkę-sprzedawczynię.
Sklepik z zewnątrz wygląda na malutki, a oni, jeden za drugim, pierwszy, drugi, piąty, jedenasty - znikają w nim jak w szafie do Narni. Nie mogę się powstrzymać i idę za nimi.
No i faktycznie, wygląda to śmiesznie - byki w kaskach, ledwie się poruszające między opakowaniami chipsów i suszonych anchovies. Chcą od sprzedawczyni gorącej kawy kupić, bo zimno, a oni na mrozie, ale sprzedawczyni, siwowłosa starsza pani, niespecjalnie ich lubi. I mała, chuda kobiecina byków ustawia:
- Co - syczy - prezydenta ochraniacie? To do Chin wynocha, tam go ochraniać!
- Ale kobieto (w wielu miejscach w świecie poradzieckim nadal trwa antyburżuazyjny zwyczaj zwracania się do obcych per "kobieto" bądź "mężczyzno" zamiast "proszę pani/pana", nie ma to specjalnie negatywnego wydźwięku, choć elegancji również jest pozbawione), jakie Chiny, jaki prezydent, po prostu zimno, kawy zróbcie, prosimy...
- I co, może jeszcze zniżkę dać dla urzędników państwowych? - nabija się kobieta.
- Można dwa słowa? - pytam berkutowców, którym w końcu udało się ubłagać kobiecinę o kawę, i teraz siorbią ją, zmarznięci.
- Pytajcie - mówi największy z nich, ze dwa metry, ubity, na oko z Kliczką mógłby stawać w zawody.
- Kawa dobra?
- Pytacie czy nie?
- Będzie dzisiaj jakaś akcja?
- Akcja? Co, że niby my coś złego komuś mamy robić? - rechoczą.
- Dzisiaj nie - dobiegają z tyłu głosy i rechot narasta.
- Nie dzisiaj? - pytam. - A kiedy? Do końca tygodnia?
- Zobaczymy.
- A tak prywatnie - pytam - to co o tych z Majdanu myślicie?
Przestają rechotać, ale uśmiechają się...
- Każdy ma prawo do demonstrowania własnych poglądów - recytuje formułkę jeden z berkutowców.
- A jak przyjdzie rozkaz, żeby ich rozpędzić - pytam - to też będą mieli prawo?
- Wtedy my będziemy działali w ramach prawa - uśmiecha się berkutowiec szeroko.
- A to, co było w sobotę, to były granice prawa?
- Reagujemy adekwatnie - mówi któryś z tyłu. Uśmiechy...
***
Na Majdanie Berkut wzbudza nienawiść, nienawiść i lęk. Gdy przekazałem grupie protestujących słowa o "adekwatnym działaniu", jeden z demonstrantów splunął wściekle pod nogi, kilku zaklęło siarczyście, inni zaczęli się śmiać.
Dotychczasowe akcje Berkutu miały mało wspólnego z "adekwatnością". Bito wszystkich, po całym ciele, niezależnie od tego, czy przedstawiali zagrożenie, czy nie; czy stali, czy leżeli na ziemi. Funkcjonariusze wyglądali, jakby działali w amoku: do pobitego przez kilku berkutowców demonstranta, zwijającego się na ziemi, podbiegał po chwili inny i znów zaczynał go prać. Berkutowcy szaleli, walili pałami na lewo i prawo, w dotychczasowych atakach ciężko pobito dziennikarzy, w tym dwóch polskich.
Nie dość na tym: po "adekwatnej akcji" 1 grudnia milicja ściągnęła z placu boju ponad pięćdziesięciu nieszczęśników, którym nie udało się zbyt szybko zwiać. Zatrzymano 11, przeważnie studentów, trudno powiedzieć według jakiego klucza. Jako "świadkowie zatrzymania" protokoły zatrzymania podpisywali zatrzymani przez milicję kloszardzi.
Dwóch z zatrzymanych, jak twierdzą ich bliscy, leży w ciężkim stanie na pogotowiu.
Zatrzymanym grozi od 6 do 8 lat. Na razie posiedzą, póki co, 2 miesiące.
***
Członkini grupy adwokackiej pomagającej jednemu z zatrzymanych mówi, że sytuacja jest zupełnie inna niż przedstawiają to władze.
Człowiek, którego ona broni, z zawodu kierowca TIR-a, przyjechał do Kijowa z podstołecznego miasteczka, stał jakiś czas na Majdanie, a potem poszedł razem ze wszystkimi na Bankową, pod siedzibę prezydenta. Wybuchł tumult i zanim tirowiec zorientował się, co się stało, leżał już na ziemi, masakrowany pałami, bity po głowie, nogach i żebrach.
- Wygląda bardzo źle - mówi pani adwokat.
Zatrzymanemu "majdanowcowi" zarzucono organizację masowych zamieszek. Inni dostawali dodatkowo zarzuty nawoływania do popełnienia przestępstwa. Ich sprawy są szyte nićmi tak grubymi jak liny okrętowe. Są problemy z protokołami i podstawami zatrzymania. Milicja spisała rzeczy, które pozostały na placu boju - kije, gumowe pałki - i rozparcelowała to na zatrzymanych
***
Dziś w "rewolucyjnym" centrum prasowym przy kijowskim Majdanie, w "sztabie narodowego sprzeciwu", odbyła się konferencja byłych generałów milicji i ludzi, którzy zakładali Berkut: Wasyla Wasyłowa, byłego szefa czernowieckiego Berkutu, i Andrieja Gajdaja, pełniącego dawniej tę samą funkcję w Iwano-Frankiwsku.
Wygłosili oświadczenie, podpisane również przez kilkunastu byłych dowódców, w którym ostro potępili wykorzystywanie Berkutu do działań wymierzonych przeciwko demonstrantom. Nie po to, wywodzili , Berkut był powołany. Chodziło o walkę ze zorganizowaną przestępczością, a nie ze studentami.
Opozycja domaga się aresztowania berkutowców, który brali udział w pacyfikacji - od szeregowych pałkarzy po dowódców, którzy wydawali im rozkazy.
Póki co premier Mykoła Azarow przeprosił za akcję Berkutu, ale odpowiedzialności za wydarzenia nie chciał przyjąć. Do dymisji podał się za to Sierhij Lewoczkin, szef administracji prezydenta, ale prezydent tej dymisji nie przyjął.
Nikt w każdym razie nie ma wątpliwości, że gdy przyjdzie co do czego, to metody działania Berkutu nie będą bardziej wyrafinowane niż do tej pory.