Niepokój obserwatorów wzbudziła postawa 64-letniego Grillo po sobotniej reelekcji prezydenta Giorgio Napolitano, którą nazwał on "zamachem stanu" i wezwał swych sympatyków do tego, by "milionami" ruszyli na Rzym. Wprawdzie dzień później Grillo starał się złagodzić tę wypowiedź i mówił już o "malutkim zamachu" i zapewniał, że nie namawia do przemocy, to jednak jego nawoływania wywołały konsternację. Ruch Pięciu Gwiazd, założony w internecie, wszedł do parlamentu pod hasłem rozliczenia skompromitowanej według niego klasy politycznej. Dobry wynik w lutowych wyborach to rezultat kilku ostatnich lat bardzo ostrej i cieszącej się społecznym poparciem kampanii prowadzonej przez Grillo przeciwko obecności skazanych polityków w parlamencie i finansowym nadużyciom, do jakich dochodzi w partiach. Wiece w całym kraju przyniosły mu sławę i popularność. Spektakularne gesty Beppe Grillo Niektóre spektakularne gesty Beppe Grillo, którego blog trafił do rankingu najbardziej czytanych na świecie, spotkały się z dużą przychylnością. Sympatię i poparcie zdobył on na przykład, gdy poszedł do ówczesnego premiera Romano Prodiego, ostrzegając go: "Jest pan zatrudniony przez nas, obywateli, zwolnimy pana, jeśli nie będzie pan dobrze rządził". Przed ostatnimi wyborami domagał się zorganizowania referendum w sprawie pozostania Włoch w strefie euro. To wtedy coraz częściej zaczęto zwracać uwagę na antyeuropejskie poglądy założyciela ruchu. Jednocześnie nawet przychylna mu dotychczas lewicowa prasa pisała o niejasnych procedurach wyłonienia kandydatów w wyborach, które odbywało się wyłącznie w internecie. Na listach znalazły się osoby, które otrzymały minimalne poparcie w sieci. Sam Beppe Grillo nie ubiegał się o parlamentarny mandat zgodnie z głoszonymi przez siebie zasadami. W przeszłości został prawomocnie skazany za spowodowanie wypadku samochodowego, w którym były ofiary śmiertelne. W rezultacie wyborów pod koniec lutego Ruch Pięciu Gwiazd, który otrzymał około 25 procent głosów, stał się nieoczekiwanie jedną z najważniejszych sił w parlamencie i jednocześnie głównym rozgrywającym między podzieloną centrolewicą i centroprawicą. Wraz z narastaniem politycznego chaosu po wyborach, w wyniku którego do tej pory nie powstał nowy rząd z powodu braku wyraźnej większości, formacja Grillo zaczęła stawiać kolejne żądania. Wykluczając możliwość zawarcia jakiejkolwiek koalicji z ugrupowaniami obu stron sceny politycznej, ruch zażądał dla siebie misji powołania rządu oraz stanowisk przewodniczących komisji nadzoru nad służbami specjalnymi, a także nad telewizją i radiem RAI. Postulaty te zostały odrzucone. Urządza "show", podczas których częściej krzyczy niż przemawia Beppe Grillo nie urządza konferencji prasowych, ale wiece, czy - jak ocenia dziennik "La Repubblica" - "show", podczas których częściej krzyczy niż przemawia. To jedyna obok wystąpień w internecie jego forma kontaktów z mediami i sympatykami. Krytykuje, a nawet niekiedy obraża włoskich dziennikarzy, mówiąc, że są "partyjnymi tubami". Do incydentu doszło podczas jego ostatniego przed wyborami wiecu w Rzymie, gdy wyprosił z placu przybyłych włoskich wysłanników mediów. W ich obronie stanęli wówczas obecni tam korespondenci prasy zagranicznej. Lider ruchu zabronił kategorycznie jego członkom udziału w jakichkolwiek telewizyjnych debatach i programach. Media kładą nacisk na to, że konsternację wywołują niektóre wypowiedzi ludzi Grillo, całkowicie - jak się podkreśla - dotąd anonimowych. Protesty wywołały słowa przewodniczącej klubu ruchu w Izbie Deputowanych Roberty Lombardi, która wyraziła opinię, że w dobie faszyzmu panowało "najwyższe poczucie państwa i obrony rodziny". Oceniono je wręcz jako apologię rządów Benito Mussoliniego. Za obrazę pod adresem 87-letniego prezydenta Giorgio Napolitano uznano wypowiedź Lombardi: "Niech cieszy się starością i będzie dziadkiem". Tak skomentowała hipotezę reelekcji szefa państwa. W wyborach prezydenta ruch Grillo głosował na 80-letniego konstytucjonalistę Stefano Rodotę, ale przepadł on w pięciu głosowaniach, podobnie jak kolejni kandydaci największych bloków. W reakcji na ponowny wybór Giorgio Napolitano Beppe Grillo uznał, że to "zamach stanu". Wezwał w blogu swych zwolenników, by ich miliony przyjechały protestować w Rzymie i zachęcał do oblężenia parlamentu i sprzeciwu wobec politycznej "kasty". W sobotę pod gmachem Izby Deputowanych pojawiło się kilkaset osób. Niektórzy wznosili hasła nawołujące do wejścia do tego gmachu, a także do pałacu prezydenckiego. Manifestantów powstrzymała policja. "Grillo przemawia jak Hitler i Mussolini" - oświadczył lider prawicowej Ligi Północnej Roberto Maroni. Największe włoskie gazety wyraziły zaniepokojenie tymi apelami i napisały o realnej groźbie zamieszek. Niebezpieczne hasła Grillo przyciągają neofaszystów "La Repubblica" podkreśliła, że niebezpieczne hasła Grillo przyciągają neofaszystów z ruchu Forza Nuova (Nowa siła) i innych ekstremistów, naprawdę gotowych "ruszyć na Rzym". W niedzielę krytykowany Beppe Grillo przybył na wiec do Wiecznego Miasta, by - jak wyjaśnił - "uspokoić nastroje" i zapewnić, że jest przeciwnikiem przemocy. Wycofał się ze słów o "zamachu stanu" i nazwał reelekcję "malutkim sprytnym instytucjonalnym zamachem". Lecz komentatorzy ostrzegają, że wśród jego zwolenników są nie tylko fani, ale również fanatycy. Kilka tygodni temu przywódca centroprawicy Silvio Berlusconi nazwał Ruch Pięciu Gwiazd "sektą" i porównał go do Scjentologów. Polityk centrolewicowej Partii Demokratycznej Stefano Fassina oświadczył w poniedziałek, że metody i sposób wyrażania poglądów przez Beppe Grillo przypominają "faszyzm" i nie mają nic wspólnego z demokracją. "W takiej sytuacji łatwo o ekstremalne czyny" - ostrzegł. Grillo po burzy, jaką wywołał w weekend, napisał w blogu, że jego ruch jest jedyną prawdziwą opozycją. Wyraził też przekonanie, że już niedługo dzięki niemu powstaną "nowe Włochy".