52-letnia Martin zostanie przyjęta przez zakon sióstr klarysek w Malonne koło Namur na południu Belgii. Sąd zgodził się na taki plan jej resocjalizacji jeszcze w zeszłym roku, choć Martin chciała, by pozwolono jej jechać do klasztoru we Francji, na co nie zgodziło się tamtejsze ministerstwo sprawiedliwości. Sąd we wtorek potwierdził, że Martin ma "trzymać się na dystans" od rodzin ofiar. Kobietę aresztowano 13 sierpnia 1996 roku, tego samego dnia co jej byłego męża, skazanego później na karę dożywotniego więzienia za trzy morderstwa, dziewięć porwań, tortury, które spowodowały śmierć czterech dziewczynek, i za wieloletnie gwałty na dzieciach. Martin mogła ubiegać się o przedterminowe zwolnienie, bo spędziła w więzieniu łącznie 16 lat, a więc ponad połowę wymierzonej jej kary. Kilkakrotnie składała wniosek o warunkowe zwolnienie. Rodziny ofiar są temu przeciwne. - Nie wiemy nic o planie rehabilitacji - powiedział cytowany przez dziennik "Le Soir" ojciec jednej z zamordowanych dziewczynek, Jean-Denis Lejeune. - Ona i jej obrońcy eksploatują prawo. Pod względem prawnym jesteśmy bezsilni, nie możemy nic zrobić. Chyba tylko krzyczeć, ale nas nie słuchają - powiedział Lejeune. Martin była oskarżona o współudział w porwaniach, uwięzieniu i torturowaniu uprowadzonych dziewczynek. Uznano ją m.in. za winną pozwolenia, by dwie uwięzione w domu Dutroux dziewczynki, obie w wieku ośmiu lat, zmarły z głodu. Martin, z zawodu nauczycielka, na procesie tłumaczyła swój udział w zbrodniach strachem przed mężem, a to jego zgubnym wpływem. Rozwiodła się z nim w 2003 roku. Ich proces, który wstrząsnął europejską opinią publiczną, trwał prawie cztery miesiące i odbył się w 2004 roku, prawie osiem lat po aresztowaniu Dutroux i jego wspólników. Ujawnienie ogromu ich zbrodni wywołało szok, a podejrzana nieudolność organów ścigania w tej sprawie - niemal rewolucyjne nastroje w Belgii.