Szybkie wyłonienie nowego szefa rządu pozwoliłoby na zażegnanie trzeciego w tym roku kryzysu rządowego i zajęcie się tym, co naprawdę niepokoi Belgów - kryzysem gospodarczym nadciągającym do kraju. Od piątku król Belgów Albert II, który na razie wstrzymał się z przyjęciem dymisji, prowadzi intensywne negocjacje z czołowymi przedstawicielami belgijskiej sceny politycznej na temat sukcesji po Leterme'ie. Ogłosił on w niedzielę, że nie podejmie się po raz kolejny próby sformowania rządu. Partie opozycyjne nawołują do nowych wyborów - już w lutym. Wielopartyjna koalicja rządowa wolałaby uniknąć tego scenariusza, bojąc się - zapewne słusznie - że w dobie recesji nie ma co liczyć na ponowne poparcie obywateli. Stąd pomysł, by wymienić tylko premiera i ministra sprawiedliwości, który z powodu skandalu także, osobno, złożył dymisję. Tu pojawia się jednak problem - z wypowiedzi polityków wynika, że nie ma chętnego do pokierowania rządem do końca kadencji w roku 2011 (czyli jeszcze ok. 2,5 roku). W tym czasie nie do uniknięcia będą niepopularne kroki w walce z recesją. Dla polityka to misja niemal samobójcza, zwłaszcza gdy stoi się na czele rządu złożonego z 5 rywalizujących ze sobą partii z obu stron granicy językowej. Tym bardziej, że do rozwiązania pozostaje jeszcze konflikt wokół autonomicznych aspiracji Flandrii, z którym nie poradził sobie Leterme, gdy w marcu objął władzę po dziewięciomiesięcznych kłótniach między francuskojęzycznymi Walonami z południa a niderlandzkojęzycznymi Flamandami z północy kraju. By przynajmniej na jakiś czas odsunąć perspektywę ponownych debat wokół tej spornej kwestii, politycy rozpatrują możliwość rządu tymczasowego - do przyspieszonych wyborów parlamentarnych, które odbyłyby się w czerwcu 2009 r., razem z wyborami regionalnymi i do Parlamentu Europejskiego. Kto miałby stanąć na czele takiego gabinetu? Rozważa się możliwość powrotu cieszącego się nadal dużą popularnością poprzedniego premiera (1999-2007), 55-letniego Guy Verhofstadta. On sam nie zabrał głosu w tej sprawie, jednak nie wiadomo, czy tę kandydaturę poparłaby jego własna partia, czyli flamandzcy liberałowie. Dla której - jak wynika z sondaży - bardziej na rękę mogą być przedterminowe wybory - być może zwycięskie, jeśli na czele listy znowu będzie Verhofstadt... Flamandzcy chadecy, którzy pod wodzą Leterme'a wygrali w czerwcu zeszłego roku wybory parlamentarne, nie są jednak chętni do oddania władzy. Naturalnym kandydatem na stanowisko szefa rządu byłaby ich obecna liderka, 52-letnia eurodeputowana Marianne Thyssen, której jednak brakuje większego doświadczenia politycznego. Za dużo poważniejszego kandydata uważa się innego flamandzkiego chadeka - przewodniczącego Izby Deputowanych, cieszącego się powszechnym szacunkiem i w przeciwieństwie do Leterme'a mającego opinię "intelektualisty" 61-letniego Hermana Van Rompuy. Z tej samej partii pochodzi jeszcze inny kandydat: były premier (1992-1999) 68-letni eurodeputowany Jean-Luc Dehaene, którego talenty polityczne i zdolność do godzenia różnych interesów partyjnych wielokrotnie wyprowadziły Belgię z kłopotów politycznych, potwierdzając, że rzeczywiście istnieje coś takiego jak "belgijski kompromis". Na giełdzie pojawia się też nazwisko jednego frankofona - lidera liberałów, 50-letniewgo Didiera Reyndersa. W dobie kryzysu jego atutem byłoby doświadczenie ministra finansów (pełni tę funkcję od 1999 roku). Wiadomo natomiast, że ta kandydatura budzi opór jego rywali politycznych - frankofońskich socjalistów, a także większości partii we Flandrii. Czas nagli - w Wigilię o 13.00 Albert II wygłosi doroczne orędzie bożonarodzeniowe. Siłą rzeczy król nie będzie mógł pominąć kwestii obecnego kryzysu. Dobrze byłoby wręcz, gdyby w przemówieniu powiedział kilka słów o możliwości wyjścia z impasu - najlepiej w porozumieniu z nowym premierem... Dlatego - do czasu przemówienia (a właściwie jego nagrania) sytuacja na scenie politycznej musi być już klarowna - twierdzą zgodnie komentatorzy. Leterme był dotąd krytykowany głównie przez frankofonów. Upadł jednak nie z powodu braku obiecanych reform ustrojowych, ale gdy okazało się, że przez swoich współpracowników starał się zapobiec wyrokowi sądu wstrzymującemu na wniosek drobnych akcjonariuszy sprzedaż znacjonalizowanego przez rząd banku Fortis francuskiemu bankowi BNP Paribas. Mimo nacisków, wyrok zapadł 12 grudnia, pogrążając rząd w nie lada tarapatach. Dokończenie rządowego planu ratowania Fortisu przed bankructwem zostało de facto wstrzymane. Ochrzczona przez media mianem "Fortisgate" afera skłoniła prasę do ocen, że Leterme "się ośmieszył" i to po obu stronach granicy językowej. Krótko po przedstawieniu obciążającego rząd raportu Sądu Kasacyjnego, dymisję ogłosił minister sprawiedliwości Jo Vandeurzen. Uznał, że w obliczu ujawnionych zarzutów - nawet jeśli się one nie potwierdzą - stracił wiarygodność niezbędną na zajmowanym stanowisku.