W ostatnich dniach oczy wszystkich były zwrócone na brukselską dzielnicę Molenbeek. Mieszkał w niej jeden z zamachowców-samobójców. Jego brat jest poszukiwany listem gończym, a zatrzymane tam dwie osoby usłyszały zarzuty udziału w zamachach. Władze w Brukseli uważają, że zrzucanie przez Francję całej winy na Belgię jest niesprawiedliwe. Cytowani w "Financial Times" belgijscy dyplomaci mówią, że to próba zatuszowania błędów popełnionych przez Paryż w walce z islamskim ekstremizmem. Podkreślają, że tylko jedna grupa z trzech, które przeprowadziła paryskie ataki, miała związki z dzielnicą Molenbeek i że dżihadyzm jest takim samym problemem dla Francji, jak i dla Belgii. Bruksela podkreśla, że dostarczyła francuskim służbom wszelkich niezbędnych informacji, dzięki którym możliwe było zatrzymanie podejrzanych. Premier Belgii - jak czytamy w artykule - był rozżalony, bo zamiast podziękowań, były oskarżenia, że zamachy zostały zorganizowane w Belgii. Jeden z dyplomatów przypomniał też styczniowe obławy w kilku belgijskich miastach i rozbitą siatkę terrorystyczną, która planowała ataki na policjantów. W spisku brał udział jeden z francuskich ekstremistów, ale wtedy Bruksela nie zrzucała winy na Paryż.