W federalnej Belgii jednocześnie z wyborami do Parlamentu Europejskiego odbywały się wybory regionalne. Ze wstępnych wyników publikowanych przez media wynika, że prawicowy, głoszący ksenofobiczne hasła Vlaams Belang zyskał w wyborach regionalnych ok. 13 proc. głosów, tracąc 12 punktów procentowych w porównaniu z wyborami w roku 2004. Ich elektorat przeszedł na stronę dwóch innych partii: 12 proc. zyskali żądający niepodległości Flandrii nacjonaliści z N-VA, zaś partia zwolennika większej flamandzkiej autonomii, skrajnie liberalnego populisty Jean-Marie Dedeckera zyskała ok. 8 proc. głosów. Flamandzcy chadecy CD&V zyskali 26 proc. poparcia a ich koalicyjni partnerzy, liberałowie z Open VLD 14 proc., tracąc 5 proc. Socjaliści dostali 16 proc. Po stronie francuskojęzycznej, wygrali niespodziewanie rządzący socjaliści, którym sondaże wróżyły zły wynik, dostając 28 proc. głosów. Tuż za nimi uplasowali się liberałowie z 27 proc. Na Zielonych z partii Ecolo głosowało 17 proc. Jeśli chodzi o głosowanie do PE, to wstępne wyniki z części obwodów podane przez flamandzką telewizję publiczną VRT są podobne: dają zwycięstwo chadekom z CD&V (22,5 proc.). Kolejni są: socjaliści (19,6 proc.), liberałowie (17,2 proc.), Vlaams Belang (13,9 proc. - w porównaniu z 23,1 proc. w 2004 r.), nacjonaliści z N-VA (11,9 proc.), flamandzcy Zieloni (6,9 proc.) i populistyczna lista Dedeckera (6,1 proc.). Wyniki głosowania w obwodach francuskojęzycznych nie są jeszcze znane. Wybory regionalne przyciągały w Belgii większą uwagę niż do Parlamentu Europejskiego, bo zależy od nich przyszłość kraju pogrążonego w kryzysie instytucjonalnym od wyborów parlamentarnych w 2007 roku. Po wyborach mają bowiem rozpocząć się negocjacje frankofonów i Flamandów w sprawie decentralizacji kraju, czego od dawna domagają się mieszkańcy Flandrii. Wzmocnienie partii separatystycznych w wyborach regionalnych grozi tym, że nie przetrwa utworzona w bólach delikatna koalicja rządu federalnego, którą tworzy pięć partii - trzy francuskojęzyczne walońskie i dwie flamandzkie. A to oznaczałoby kolejne wybory federalne.