Trwające od sierpnia negocjacje rządowe w Belgii stanęły pod znakiem zapytania po odrzuceniu w niedzielę w nocy przez flamandzkich i francuskojęzycznych liberałów propozycji budżetu na 2012 rok. Di Rupo ocenił sytuację jako "dramatyczną". W poniedziałek po południu zwołał spotkanie "ostatniej szansy", a ponieważ żadna z biorących udział w negocjacjach rządowych partii nie zmieniła zdania, podał się do dymisji. "Król przyjął na audiencji Elio di Rupo. Ten poinformował go o fiasku negocjacji budżetowych, społecznych i gospodarczych, które mają doprowadzić do utworzenia rządu i poprosił króla o zwolnienie z misji (utworzenia rządu). Król wstrzymał się z decyzją" - brzmi tekst oficjalnego oświadczenia opublikowanego przez pałac królewski. "Powaga obecnej sytuacji, obrona interesu wszystkich Belgów oraz kalendarz podyktowany przez UE nakazują szybkie rozwiązanie kryzysu politycznego" - przypomniał w oświadczeniu monarcha. Pozbawiona od ponad 520 dni prawdziwego rządu Belgia znajduje się pod coraz większą presją czasu i rynków finansowych. Utworzona w sierpniu rządowa koalicja doszła co prawda do porozumienia w sprawie reformy ustrojowej kraju, ale musi jeszcze uzgodnić reformę społeczno-gospodarczą oraz przyjąć budżet na 2012 rok z oszczędnościami w wysokości 11,3 miliardów euro, by zgodnie z unijnymi wymogami dotyczącymi finansów publicznych zlikwidować do 2015 roku deficyt budżetowy. Komisja Europejska zagroziła niedawno Belgii karą 700 mln euro, jeśli do połowy grudnia belgijskie władze nie przedstawią sposobów na redukcję deficytu. Spór między lewicą i prawicą nie pozwala jednak stronom dojść do porozumienia, gdzie znaleźć brakujące pieniądze. W dodatku znowu dały o sobie znać antagonizmy między bogatszymi i stanowiącymi większość Flamandami, a belgijskimi frankofonami. "Pan di Rupo nie zachowuje się jak bezstronny sędzia, ale raczej jak przyszły premier, który pozostaje blisko związany z walońską (czyli francuskojęzyczną) lewicą" - wytykał w poniedziałek członek flamandzkich liberałów Eric van Rompuy (brat przewodniczącego Rady Europejskiej Hermana van Rompuya). W niedzielę w nocy po raz kolejny liberałowie odrzucili proponowany przez di Rupo budżet. Ocenili, że propozycje negocjatora w zbyt dużym stopniu zakładają podniesienie podatków zamiast szukania dodatkowych cięć w wydatkach publicznych. Argumentom liberałów, którzy domagają się m.in. tańszego dla państwa systemu zasiłków dla bezrobotnych, sprzyja olbrzymi dług publiczny kraju (99,7 proc. PKB według danych z końca października) oraz grający nim spekulanci. W październiku agencje ratingowe zagroziły, że obniżą notę kraju właśnie z powodu wysokiego długu publicznego i niepewności jego finansowania w dłuższej perspektywie. Brak rządu sprzyja tej prognozie, a oprocentowanie belgijskich pożyczek nie przestaje rosnąć. Coraz częściej Belgia jest wymieniana jako kolejny po Grecji i Włoszech kraj strefy euro zagrożony kryzysem finansów publicznych. Dymisja di Rupo oznaczać może, że kraj czekają przyśpieszone wybory. Jak jednak podkreślają belgijscy politolodzy, ich przeprowadzenie byłoby równoznaczne z odrzuceniem już uzgodnionej reformy ustrojowej i powrót do sytuacji sprzed ostatnich wyborów z czerwca 2010 roku. Rządowa koalicja składa się z sześciu partii, które do tej pory prowadziły negocjacje w sprawie reformy państwa. Oprócz francuskojęzycznych socjalistów (PS) i flamandzkiej chadecji (CD&V) skupia ona flamandzkich socjalistów (SP.A), francuskojęzycznych i flamandzkich liberałów (MR i VLD) oraz francuskojęzyczną chadecję (CDH). Z koalicji wypadli Zieloni z obu stron granicy językowej. Na ich obecność w rządzie nie zgodzili się flamandzcy liberałowie, obawiając się zbyt silnego wpływu partii lewicowych. Negocjacje od sierpnia toczą się bez udziału największej partii w kraju, którą jest flamandzka nacjonalistyczna NV-A. Z Brukseli Agata Byczewska