Pełniący misję od 2 lutego Reynders, czołowy polityk liberalnej francuskojęzycznej partii MR i minister finansów, miał dwa tygodnie na poinformowanie króla o możliwościach zawarcia porozumienia. Kolejny termin upływa 1 marca. Partia MR była wcześniej - podobnie jak liberałowie z Flandrii - wykluczona z negocjacji nad reformą kraju i powołaniem nowego rządu, prowadzonych przez siedem innych partii. Agencja Reutera zauważa, że jeśli w Belgii do końca marca nie dojdzie do porozumienia, kraj pobije niechlubny światowy rekord Iraku, który potrzebował 289 dni, by po wyborach zaprzysiąc rząd. Na czwartek zapowiedziano w całym kraju demonstracje studentów protestujących przeciwko nieudolności klasy politycznej. Albert II powierzył Reyndersowi przede wszystkim rozwiązanie dwóch najbardziej spornych kwestii: dofinansowania Brukseli, najmniejszego z trzech regionów tworzących Belgię i jedynego - dwujęzycznego; oraz praw językowych i wyborczych frankofonów mieszkających we flamandzkich gminach pod Brukselą. Ponadto minister finansów ma przedstawić propozycje przekazania dalszych kompetencji z poziomu federalnego na regiony: Flandrię, Walonię i Brukselę oraz trwałych sposobów zapewnienia wpływów do budżetu federalnego. Dotąd partie nie potrafiły się porozumieć w tych kwestiach, bez których nie można zacząć rozmów nad powołaniem rządu, bo górę brały partykularne interesy i animozje między poszczególnymi liderami politycznymi. Rośnie niechęć między politykami reprezentującymi frankofonów i Flamandów, stanowiących 60 proc. mieszkańców blisko 11-milionowej Belgii. Animozji nie przezwyciężyło kilku poprzednich królewskich negocjatorów. Ostatni z nich, flamandzki senator socjalistyczny Johan Vande Lanotte, podał się do dymisji 26 stycznia po blisko trzymiesięcznej misji zakończonej fiaskiem. Za sprawy bieżące wciąż odpowiada gabinet premiera Yvesa Leterme'a, który podał się dymisji przed wyborami w czerwcu ub.r.