Fotograf Bilal Jawich w rozmowie z CNN opisał okoliczności, w jakich zrobił zdjęcie. Mówił, że był w drodze do domu na przedmieściach Bejrutu, kiedy doszło do wybuchu w porcie. Eksplozja 2700 ton saletry amonowej przetrzymywanej w magazynie wstrząsnęła miastem. W wybuchu zginęło co najmniej 135 osób, kilka tysięcy zostało rannych. Zniszczenia w mieście są ogromne. "Podążałem za dymem, aż dotarłem do portu" - relacjonował fotograf wydarzenia wtorkowego (4 sierpnia) popołudnia. Jak stwierdził, "zawodowa intuicja" kazała mu podążać w stronę najbliższego szpitala. Budynek i teren wokół został zniszczony. Wtedy ujrzał niezwykłą scenę. "Ze zdumieniem zobaczyłem pielęgniarkę trzymającą w ramionach trzy noworodki. Była spokojna, co kontrastowało z atmosferą panującą wokół budynku szpitala" - mówił. Dodał, że w pobliżu na ulicach leżało kilka ciał ofiar, byli tam też ranni ludzie. "Jednakże pielęgniarka wyglądała, jakby posiadła tajną moc, która pozwoliła jej zachować samokontrolę i siłę, by uratować te dzieci" - powiedział Jawich. Pielęgniarka niewiele pamięta Jak się okazało, kobieta była po prostu w szoku. Kiedy doszła do siebie, opowiedziała, że kiedy doszło do wybuchu, miała dyżur na oddziale położniczym. Straciła przytomność, niewiele pamięta. Kiedy się ocknęła, szła, trzymając w ramionach dzieci. To musiał być odruch, instynktownie wzięła noworodki, być może ratując im życie. Dyrektor szpitala powiedział bowiem CNN, że w jego placówce na skutek eksplozji zginęło 12 pacjentów, dwie osoby odwiedzające bliskich oraz cztery pielęgniarki. Według ostatnich danych liczba śmiertelnych ofiar wybuchu wzrosła do 135, ok. pięć tys. osób jest rannych. Rana Gabi dla RMF FM: Bejrut zniknął pod gruzami Według gubernatora Bejrutu Marwana Abbuda bez dachu nad głową pozostało do 300 tys. ludzi, a szkody, które spowodowały wybuchy, wstępnie oszacowano na ponad trzy mld USD. "Miasto jest bez prądu, szpitale są przepełnione, ludzie potrzebują natychmiastowej pomocy" - mówiła w specjalnej relacji dla RMF FM Rana Gabi, szefowa libańskiej misji Polskiego Centrum Pomocy Międzynarodowej. Fundacja organizuje pomoc. O szczegółach można przeczytać TUTAJ. "Zebrane środki trafią do najbardziej poszkodowanych mieszkańców, a także do rodzin strażaków, którzy ucierpieli w wybuchu, z którymi PCPM współpracowało od lat" - podkreśla Rana Gabi. "Sytuacja w Bejrucie jest dramatyczna, liczba zgonów oraz rannych rośnie. Zniszczenia są nie do opisania, Bejrut jakby zniknął pod gruzami, centrum miasta jest zniszczone. Widok to sceneria jak po wojnie, ludzie potrzebują natychmiastowej pomocy. Organizują noclegi dla osób, które straciły dach nad głową" - relacjonuje ratowniczka. Wylicza, że najpilniejsze potrzeby to przede wszystkim lekarstwa, materiały opatrunkowe i chirurgiczne, środki ochrony osobistej, folie do zabezpieczenia okien, wszystko to, co każda rodzina potrzebuje, żeby nie spać pod gołym niebem. Joanna PotockaCzytaj też na stronie RMF24.pl.