"Będę nazywał go Bobem". Kolega z seminarium o papieżu Leonie XIV
Nadal nie mogę przestać o nim myśleć jako o Bobie Prevoście - moim koledze z seminarium. Muszę sobie przestawić w głowie, że to już nie Bob, ale Leon XIV. Nigdy nie przypuszczałem, że Amerykanin będzie papieżem i myślę, że w tym wyborze pomógł mu fakt, że ma podwójne obywatelstwo - amerykańskie, ale i peruwiańskie - mówi o. Mark Francis przełożony Zakonu św. Wiatora w rozmowie z korespondentką Polsat News w Stanach Zjednoczonych Magdą Sakowską.

Magda Sakowska: - Jest ojciec kolegą papieża Leona XIV z uniwersyteckiej ławki. Kiedy się poznaliście?
o. Mark Francis: - To był 1978 lub 1977 rok. Byliśmy w tej samej grupie refleksji teologicznej w Catholic Theological Union. To było na pierwszym roku seminarium. Rozmawialiśmy o naszych doświadczeniach w posłudze. Wielu z nas pracowało z ludźmi na ulicy, niektórzy zajmowali się poradnictwem, inni pracowali w szpitalach i spotykaliśmy się, aby dzielić się naszym doświadczeniem w służbie ludziom. I zawsze byłem pod wrażeniem, będę go nazywał Bobem, ponieważ tak go znam, tak się do niego przez te wszystkie lata zwracałem, jego zdolności do przechodzenia do sedna, wyrażania w kilku słowach bardzo głębokich idei dotyczących jego posługi, sposobu, w jaki pracował z ludźmi i jak doświadczał obecności Boga, pracując z nimi.
To jest coś, co zawsze robiło na mnie wrażenie. Obaj zostaliśmy wyświęceni w 1982 roku. On pojechał do Peru. Ja pojechałem do Kolumbii. Potem, w roku 2000, obaj zostaliśmy wybrani na przełożonych naszych wspólnot. Regularnie widywaliśmy się, przynajmniej dwa razy w roku, na spotkaniach przełożonych generalnych. A potem wiele razy, po prostu przez przypadek, lecieliśmy tym samym samolotem z Rzymu do Chicago.
Jak ojciec opisałby Roberta Prevosta jako człowieka?
- Jest po prostu zwykłym człowiekiem. Jest dostępny, przystępny, bezpretensjonalny. I rzecz, którą zawsze podziwiałem w Bobie, to to, że nigdy się nie popisywał. Nigdy nie chciał skupiać uwagi na sobie, ale zawsze chciał słuchać innych. I myślę, że to jest jedna z jego największych zalet, że potrafi przyciągać do siebie ludzi, że w ich obecności jest naturalny, jest sobą i że to stwarza atmosferę, w której inni chcą się dzielić swoimi myślami. Ludzie czują się naprawdę zdolni do dzielenia się z nim tym, co jest w ich myślach. Bob jest doskonałym kierownikiem duchowym.
Jakim liderem dla katolików, ponad miliarda ludzi na całym świecie, będzie ojca kolega z seminarium?
- On jest również osobą, która jest bardzo, bardzo doświadczona w budowaniu relacji międzynarodowych. Mówi bardzo dobrze w sześciu językach. A czas jego posługi w Peru był dla niego również bardzo kształtujący. Tam, szczególnie w północnej części Peru, został skonfrontowany z ubóstwem, z niesprawiedliwością. I jako biskup, wiem, że był bardzo zaniepokojony stanem gospodarki i biedą.
Bardzo dużo podróżował. Jako przeor generalny augustianów - do 25, 30 krajów. Dlatego jest bardzo przyzwyczajony do tego rodzaju zaangażowania z innymi kulturami, wyznaniami. Pamiętam, jak mówił o wyjeździe, chyba do Algierii, gdzie augustianie mieli kilka kościołów i dlatego np. kontakty ze społecznością muzułmańską były czymś, czego już doświadczył.
Czy zatem będzie papieżem, który będzie próbował zjednoczyć ludzi, niezależnie od ich religii?
- Wierzę, że tak. I myślę, że w pewnym sensie podąża śladami papieża Franciszka. Papież Leon XIV chce Kościoła synodalnego, podobnie jak chciał papież Franciszek. Chce Kościoła, w którym każdy ma miejsce przy stole, każdy może się wypowiedzieć. I myślę, że będzie liderem, który ma też swoje konkretne idee. Będzie miał cel, głęboko przemyślany. Nie sądzę, żeby określenie spontaniczność było często używane w odniesieniu do Boba.
Czy ojciec był bardzo zaskoczony, gdy usłyszał, że to kardynał Prevost jest następcą papieża Franciszka?
- Nie mogłem uwierzyć, ponieważ nigdy nie myślałem, i mówiłem to innym ludziom, że nigdy nie myślałem, że będzie amerykański papież.
Tak, a dlaczego? Od wielu osób słyszę, że bycie Amerykaninem miało być wielką przeszkodą, czemu?
- Spędziłem 12 lat w Rzymie, więc wiem, że wielu ludzi w Kościele uważa, że Ameryka jest supermocarstwem i byłoby źle, gdyby papież był obywatelem tego supermocarstwa. Ale myślę, że kluczową różnicą jest to, że Bob jest również obywatelem Peru. Ma podwójne obywatelstwo. I tak myślę, że w pewnym stopniu, kiedy kardynałowie na niego głosowali, głosowali na kogoś pochodzącego z Peru, a nie ze Stanów Zjednoczonych.
I moje ostatnie pytanie, co ojca zdaniem wybór tego kardynała na papieża oznacza dla Chicago? Wiem, że spędził dużo czasu za granicą, ale mimo wszystko urodził się tutaj, w Chicago.
- Bob pochodzi z południowych przedmieść Chicago, z Dalton. W Chicago, każdy jest trochę Irlandczykiem, trochę Polakiem. Mamy świadomość wszelkiego rodzaju grup etnicznych w naszym mieście. Na przykład, nie można świętować Mardi Gras bez pączków.
Jesteśmy ludźmi, którzy są bardzo przyzwyczajeni do różnych zwyczajów i dostosowują je do siebie. I on jest produktem tej różnorodności, mozaiki kulturowej, etnicznej. Pochodzi z klasy średniej. Jest bezpretensjonalny i dostępny. Ja wciąż próbuję zmienić o nim moje myślenie i przestawić się z Boba na papieża Leona.