Agnieszka Waś-Turecka, Interia: Często pan mówi, że od wielu lat widzi tylko rzeczy straszne. Czy teraz, kiedy do Włoch napływa mniej migrantów, mniej ich pan ogląda? Pietro Bartolo: - Znacznie mniej, ponieważ nie przypływa już taka wiele osób z Libii. Teraz najwięcej mamy Tunezyjczyków, którzy nie uciekają przed wojną czy torturami, dlatego tych rzeczy strasznych widzę trochę mniej. Z Tunezji przybywają zwłaszcza młodzi, wielu z nich to nieletni. Uciekają, ponieważ w swoim kraju nie mają przyszłości, głównie z powodów ekonomicznych. Przybywają do nas, bo szukają lepszego życia. Czyli teraz jest mniej uchodźców, a więcej tzw. migrantów ekonomicznych? - Nie lubię tego określenia "migranci ekonomiczni". To są ogólnie ludzie, którzy szukają lepszej przyszłości i np. chcą się uczyć. Przecież mają do tego prawo. Prawo tak, ale niektórzy zwracają uwagą, że my nie mamy obowiązku ich przyjmować, jeśli nie dajemy rady. Ich życie nie jest zagrożone. - Oczywiście, ale życie naszych młodych, którzy wyjeżdżają do innych krajów, też nie jest w niebezpieczeństwie. My też nie uciekamy przed wojną czy głodem, ale wyjeżdżamy, by szukać lepszej pracy czy np. w ramach Erasmusa. Chcemy się realizować, spełniać nasze marzenia. Oni też. Dlaczego mielibyśmy odmawiać im prawa do tego? Zjawisko migracji istnieje od zawsze, dlatego nie rozumiem, dlaczego teraz się tym gorszymy. Włosi wyjeżdżali we wszystkich kierunkach świata, wy Polacy też. Przecież jako naród doświadczyliście wielkich dramatów. Teraz też przyjeżdżacie do Włoch, by szukać lepszych warunków życia. Dlatego nie możemy zapominać, że teraz nasza kolej, by przyjąć i pomóc tym, którzy szukają naszej pomocy. Mówimy o tych, którzy szukają lepszego życia. Ale nadal, choć w mniejszych liczbach, przybywają też uchodźcy. - Tak, osoby, które do Europy uciekają przed śmiercią, wojną, przemocą, głodem, torturami... Uciekają, bo nie mają wyjścia. W Afryce nie ma dla nich alternatywy. Naszym obowiązkiem jest ich przyjąć, ponieważ to my - Zachód - te wojny do nich zanieśliśmy. Wiele lat wykorzystywaliśmy ich i czerpaliśmy z ich zasobów. Kolonizowaliśmy Afrykę i wywoziliśmy z niej wszystko, co cenne. Tak się bogaciliśmy. A potem zostawiliśmy ich z wojnami i konfliktami. I jeszcze sprzedajemy im broń. Wydaje nam się, że jesteśmy bezpieczni. Że nam się takie rzeczy nie przytrafią. Ale nie mamy racji. Wszystko się może zdarzyć, tak jak zdarzyło się w Syrii. Przecież jeszcze niedawno to był naród, który żył normalnie, jak my. Mam nadzieję, że nic nam nie zagrozi. Ale gdyby? I wtedy co? Zaczniemy uciekać, by ratować życie, a inni nam powiedzą: nie ma tu dla was miejsca. Wracajcie do domu i odbudowujcie wasz kraj. Ostatni rok to duża zmiana w polityce włoskiego rządu. Jak pan ją ocenia? - Wcześniej Włochy przyjmowały wiele osób, byliśmy w tym naprawdę dobrzy... Rok temu powiedział mi pan, że jesteście w tym mistrzami świata. Nadal tak jest? - Niestety nie. Choć Lampedusa tak, i zawsze taka będzie. Ale Włochy zawarły porozumienia w Libii, by zastopować przepływ osób od tej strony. Nie wiemy dokładnie z kim, nie wiemy, za ile, nie wiemy, kto płaci. Tę politykę kontynuuje obecny rząd. W efekcie ludzie, którzy są zatrzymywani w Libii lub przez libijską straż przybrzeżną trafiają do specjalnych ośrodków, w których są przetrzymywani. Rzeczy, o których wiemy, że tam się dzieją, są potworne. Są wykorzystywani, sprzedawani, zabijani. Niektórzy, którym udało się dotrzeć na Lampedusę, pokazywali mi zdjęcia i filmy. Są traktowani jak zwierzęta, jak przedmioty. Nie powinniśmy byli na to pozwolić. Wszyscy mamy prawo do godnego życia. Tam są kobiety, dzieci. Przecież czarnoskóre dzieci nie są inne niż nasze. Kolor nie ma znaczenia. Ci ludzie niczym się od nas nie różnią. Jeśli już, to tylko tym, że mieli to nieszczęście, iż urodzili się w nieprzyjaznym miejscu. Tylko znów - to my uczyniliśmy te miejsca nieprzyjaznymi. Stworzyliśmy im problemy, dlatego teraz mamy wobec nich powinność i naszym obowiązkiem powinno być im pomóc. Niektórzy mówią, że powinniśmy im pomagać na miejscu. - To utopia. Skoro najpierw zniszczyliśmy ich świat, to jak chcemy go odbudowywać? Teraz powinniśmy im oddać trochę miejsca w naszym. Ale najważniejsze to nie pozwolić im zginąć. Przecież tyle osób ginie w drodze do Europy, tyle umiera w Libii, tyle tonie w Morzu Śródziemnym. Powinniśmy się wstydzić. To nieludzkie. Już kiedyś to pani mówiłem, ale chcę powtórzyć jeszcze raz. To jest ludobójstwo. Za kilkadziesiąt lat, gdy przyszłe pokolenia popatrzą wstecz, powiedzą nam "to wasza wina". A my nie będziemy mogli powiedzieć tak, jak 70 lat temu mówiono o obozach koncentracyjnych, "nie mogliśmy pomóc, bo nie wiedzieliśmy". Nie będziemy mieć alibi. Najpierw zapłaciliśmy Erdoganowi i Turcji, by móc zignorować problem Syryjczyków. Teraz płacimy Libii. Nie wiem, komu jeszcze będziemy musieli zapłacić. Jak pan zareagował, gdy włoski rząd zaczął zabraniać statkom organizacji pozarządowych wysadzania uratowanych migrantów we włoskich portach? - Zawstydziłem się. Przecież nie można zamknąć portów przed kimś, kto jest w potrzebie. Ja ogólnie uważam, że te osoby stanowią dla Europy szansę. Rodzi się coraz mniej dzieci. Kto za 20-30 lat utrzyma nasze gospodarki? Od naszej ostatniej rozmowy UE nie znalazła rozwiązania dla kwestii migracji. Jak pan to ocenia? - Powiedziałbym, że politycy nie chcą go znaleźć. Zamiast tego opowiadają wiele kłamstw na temat tych ludzi. Np. że mamy do czynienia z inwazją. Ale jaka to inwazja, jeśli weźmiemy pod uwagę, ile obywateli ma Europa? To śmieszne. Ale dlaczego nie chcą go znaleźć? - Mówią o migracji tak, by wywołać niepokój. A potem chcą na tym strachu zbić kapitał, np. podczas kampanii wyborczej. By zdobyć władzę potrzebna jest im inwazja, przed którą - niby zbawcy - mogliby chronić wyborców. To jest szybki zysk, bo wykorzystywanie strachu obywateli jest łatwe. A ludzie szybko w to wpadają. Nie dlatego jednak, że są źli, tylko że zostali źle poinformowani, oszukani. Wywołano wiele stereotypów i uprzedzeń wobec migrantów. Postawiono wysokie mury mentalne, które są niesłychanie trudne do zburzenia. Ale musimy próbować, musimy apelować do serc ludzi, do wartości, które dają sens naszemu życiu - miłość, szacunek, współczucie, poszanowanie praw człowieka. Jeśli o nich zapomnimy, zrezygnujemy z nich, to co nam pozostanie? Akurat mamy w Polsce kampanię wyborczą. Jedna z partii politycznych - Prawo i Sprawiedliwość - przygotowała spot, którego wymowa jest taka, że jeśli przyjmiemy migrantów to stracimy bezpieczeństwo. To tak działa? - Absolutnie nie. Migranci mogą z nami żyć. Mogą się integrować. Wreszcie mogą nam pomóc. Płacą podatki. Dzięki nim funkcjonują niektóre oddziały położnicze, szkoły. Toczy się życie w niektórych mniejszych miejscowościach, bo przyjmują pracę przy zbiorze pomidorów... Czyli nie stanowią zagrożenia? - Ależ nie. Podam przykłady - Stany Zjednoczone. Największy multikulturowy, multietniczny kraj powstały dzięki migrantom jest dziś najpotężniejszym państwem na świecie. Albo Sycylia i Włochy nazywane kolebką kultury. Dlaczego? Bo tutaj ścierali się Fenicjanie, Kartagińczycy, Egipcjanie, Turcy czy Hiszpanie. Oczywiście, walczyli też między sobą, ale oprócz tego następowała niesamowita wymiana pomysłów, idei. Z tego bogactwa powstało niezwykłe imperium. Naprawdę da się razem żyć. Wystarczy chcieć i pamiętać o wartościach, które sprawiają, że jesteśmy ludźmi. Przecież robiliśmy to już wcześniej, bo - jak mówiłem - fenomen migracji nie jest niczym nowym. Pana ostatnia książka ma tytuł "Le stelle di Lampedusa" ("Gwiazdy Lampedusy" - tłum. AWT). Kogo miał pan myśli? Kim są te gwiazdy? - Czasem myślę sobie, że te gwiazdy, które świecą nad naszą wyspą są tam po to, by strzec tych wszystkich dzieci-migrantów, które przypływają do Europy. Boję się myśleć, ile małych dzieci przeprawia się przez Morze Śródziemne, ile ryzykuje życie, ile ginie. Ale "gwiazdy Lampedusy" to także mieszkańcy wyspy, którzy przyjmują migrantów. Które nadają sens słowom takim jak dobroć, pomoc, poświęcenie. Opowiadamy też czasem, że jeśli ktoś umrze, zwłaszcza ktoś młody, dziecko, to że zmienia się w gwiazdę. To oczywiście bajka, bo przecież nie chcemy, by niebo nad nami było cmentarzem. W książce opowiada pan m.in. o kilkuletniej Anili. Jaka jest jej historia? - Akurat Anili się udało. Opisałem jej drogę do Europy, a potem poszukiwania jej matki, w które się zaangażowałem. Biurokracja, z którą mieliśmy do czynienia była potworna, bezduszna. Anila przypłynęła do Europy, by szukać matki. Dlaczego musiała jej szukać? - Jej mama musiała uciekać z Nigerii, by ratować życie, ponieważ oskarżono ją o czary. Uciekła z dziećmi do Nigru. Tam nie miała szans na polepszenie swojej sytuacji, więc zdecydowała się zostawić dzieci z małżeństwem starszych ludzi i spróbować przedostać do Europy. Tutaj zmuszono ją do prostytucji i straciła wszelki kontakt z dziećmi. Gdy starsze małżeństwo zmarło, Anila postanowiła, że odnajdzie matkę. Kiedy przybyła do mnie w wieku ośmiu lat wyglądała i zachowywała się jak dorosła. Ta historia jest strasznie skomplikowana. W dużym uproszczeniu dziewczynce udało się przekroczyć pustynię, dotrzeć do Libii, gdzie ją uwięziono i zgwałcono. Jakimś cudem dostała się na łódź i przypłynęła na Lampedusę. Trafiła do mojej kliniki. Kiedy zapytałem, jak to możliwe, że jest sama, odpowiedziała, że przybyła, by znaleźć mamę. Gdy zapytałem: a gdzie jest twoja mama, odpowiedziała: w Europie. Czyli w zasadzie nie wiedziała nic. - Zaczęliśmy szukać jej mamy. Po miesiącach, długich miesiącach - w tym czasie Anila próbowała popełnić samobójstwo pięć razy! - udało nam się je połączyć. Dziecko. Dziewczynka. Ośmioletnia. (doktorowi łamie się głos) Anila stała się taką gwiazdą Lampedusy. Gwiazdą, która daje nadzieję. Takich dzieci są tysiące. Co one takiego zrobiły, że zasłużyły na taki los? Agnieszka Waś-Turecka, Rzym