Oczekuje się, że przez najbliższe pięć lat będzie mniej zależny od stolic największych państw UE: Paryża, Berlina i Londynu, gdyż o trzeci mandat ubiegać się już nie może. Na drugi mandat już w czerwcu wskazali go jednomyślnie przywódcy państw i rządów; dziś zatwierdził go PE głosami prawicy, liberałów i konserwatystów. Osłabieni w czerwcowych eurowyborach socjaliści ułatwili im zadanie, bo nie zgłosili żadnego kontrkandydata. Dla przywódców państw UE, w większości centroprawicowych, porozumienie w sprawie obecnego szefa KE było łatwiejsze niż znalezienie kompromisu w sprawie innego kandydata. Pięć lat temu spierali się tygodniami, kto ma stanąć na czele KE, by nagle w drodze eliminacji bardziej kontrowersyjnych pretendentów, zgodzić się na Barroso, którego zaproponował ówczesny premier Wielkiej Brytanii Tony Blair. "Cichy, skromny, sympatyczny, bez wyrazu, bez charyzmy" - tak wówczas opisywała Barroso prasa europejska. Po przepychankach Brytyjczyków i Francuzów, którzy wzajemnie torpedowali swoich kandydatów, wybór padł na premiera małego kraju, który "nikomu nie zawadzał". Po pięciu latach, 53-letni Barroso nadal nikomu nie zawadza i zyskał nawet opinię "oportunistycznego rejenta krajów członkowskich", który przed zgłaszaniem nowych propozycji legislacyjnych dzwoni najpierw po instrukcje do Paryża, Londynu i Berlina. Krytycy zarzucają mu brak ambicji, wizji i inicjatyw, które posunęłyby do przodu integrację europejską. Nowe kraje doceniają go za konsekwentną obronę dorobku rozszerzenia Unii Europejskiej i za walkę z protekcjonizmem w odpowiedzi na kryzys. - Nie wstydzę się dorobku mej KE, która dokonała konsolidacji po największym rozszerzeniu UE. Teraz czas na nowe ambicje! - obiecywał we wtorek Barroso. Podczas przesłuchań z eurodeputowanymi Barroso zapewnia, że podczas drugiej kadencji będzie mniej zależny od stolic największych państw UE. Poliglota, z wykształcenia prawnik, były członek maoistowskiego ugrupowania uczestniczącego w rewolucji, która obaliła wojskową dyktaturę w Portugalii w 1974 roku, potem liberał, a w końcu (i do dziś) członek partii centroprawicowej, był zdecydowanym zwolennikiem zacieśnienia stosunków Unii Europejskiej ze Stanami Zjednoczonymi. Taka postawa zyskała mu przychylność nowych krajów członkowskich. Dla Francji czy Niemiec do przełknięcia okazało się jego poparcie dla wojny w Iraku. Na kilka dni przed amerykańską inwazją w marcu 2003 roku był gospodarzem wojennego szczytu na Azorach z udziałem Blaira, prezydenta George'a W. Busha i hiszpańskiego premiera Jose Marii Aznara. - Dziwnym trafem (belgijskiego premiera Guy) Verhofstada zablokowały wówczas kraje, które uczestniczyły w interwencji w Iraku. I nagle z rękawa Blair wyciągnął organizatora spotkania na Azorach - przypomniał historię nominacji Barroso lider Zielonych i główny jego krytyk w PE Daniel Cohn-Bendit. Zieloni, lecz także socjaliści, zarzucają Portugalczykowi, że podczas pięcioletniego mandatu nie wypełniał traktatowych obowiązków KE jako inicjatora legislacyjnego. Zarzucają mu brak przywództwa UE, bierność podczas kryzysu finansowego i gospodarczego oraz ogólnie zbyt liberalną politykę KE. Za jego kadencji - wskazują obrońcy Barroso - zaczęła rodzić się polityka energetyczna. Barroso z determinacją forsował zobowiązania UE do walki z ociepleniem klimatu, widząc w tym szansę na modernizację unijnej gospodarki. Na jego plus należy też odnotować walkę KE z kartelami i wielkimi korporacjami (Microsoft). Nie zrealizował jednak składanych pięć lat temu zapowiedzi wzmocnienia potencjału militarnego Unii. Jeśli chodzi o sprawy unijne, Barroso zawsze podkreśla swe przywiązanie do integracji europejskiej: "Moją partią jest Europa" - zwykł mawiać. Przede wszystkim jednak przedstawia się jako polityk pragmatyczny. "Nie jestem reformatorem ani rewolucjonistą, raczej centrystą niż wolnorynkowym fundamentalistą" - przyznał kiedyś. Tuż po wyborach do Parlamentu Europejskiego, wygranych zdecydowanie przez chadecką rodzinę polityczną Europejskiej Partii Ludowej, do której należy Barroso, Portugalczyk oficjalnie potwierdził, że kandyduje na szefa nowej KE. Poszukując jak największego poparcia, obiecywał eurodeputowanym więcej "Europy socjalnej" podczas nowej kadencji, w tym walkę z dumpingiem socjalnym i dyrektywę gwarantującą przetrwanie usług użytku publicznego i ich socjalnego wymiaru. Nie będzie mógł wycofać się z tych obietnic, nawet jeśli socjaliści w większości go nie poparli podczas środowego głosowania. Barroso będzie ich potrzebować. Przed nim bowiem druga batalia, tym razem o zatwierdzenie całej Komisji Europejskiej.