Barcelona stała się jednym z najniebezpieczniejszych miast w Hiszpanii - w katalońskiej stolicy nasilają się ataki rabunkowe, zwłaszcza na turystów. Sprawa przestępczości jest na tyle alarmująca, że mieszkańcy niektórych dzielnic poczuli się zagrożeni i postanowili zmobilizować się przeciwko przemocy. Sześć kobiet z dzielnicy Maresme spędza popołudnie na barcelońskim bulwarze Rambla de Prim. Wszystkie są wyposażone w patelnie i gwizdki - organizują właśnie kolejny uliczny protest przeciwko narastającej przestępczości. Estel, najstarsza, porusza się o lasce. Zaangażowała się w protesty, po tym jak kilka miesięcy temu złodzieje dźgnęli nożem jej syna, próbując wyrwać mu z ręki portfel. Carina została okradziona z emerytury przez dwóch chłopaków, kiedy wychodziła z domu. Złodzieje zepchnęli ją ze schodów. Do organizowanych przez nie marszów przyłącza się kilkudziesięciu, a nieraz nawet kilkuset mieszkańców śródziemnomorskiej metropolii. Kobiety nie ograniczają się jednak do wychodzenia na ulicę, aby wyrazić gniew przeciwko przemocy. Czujnie obserwują też otoczenie z okien albo balkonów swoich domów. Ich główną bronią są smartfony - nagrywają nimi wszystko, co widzą z góry: napady, bójki, handel narkotykami. Potem wysyłają te ujawniające kryminalne zachowania filmiki na internetowe platformy sąsiedzkie, do władz lokalnych albo po prostu udostępniają je w sieci. "Wszystkie nagrania przestępstw są wysyłane do radnego okręgu San Martín, a następnie przekazywane radzie miasta, aby podjęła dalsze działania", wyjaśnia Mercedes, rzeczniczka platformy SOS Maresme. "Wielu sąsiadów opuszcza naszą dzielnicę ze strachu", dodaje. Kolejną inicjatywą mieszkańców jest dobrowolne pełnienie funkcji lokalnych "strażników" - na taką formę aktywności zdecydowało się co najmniej 1,4 tys. obywateli. Fotografują i rejestrują przypadki kradzieży, bójek i morderstw, a potem rozpowszechniają je w internecie, m.in. na Helpers (Pomocnicy) - jednej z najpopularniejszych platform sąsiedzkich, na której zgromadzono informacje o przestępstwach popełnionych w mieście. "Wolimy pozostać anonimowi ze względów bezpieczeństwa. Większość pomocników należy do miejskich stowarzyszeń, a niektórym zagrażają handlarze narkotyków. Wolimy nie ryzykować", wyjaśnia w rozmowie z dziennikarzem gazety "El Mundo" osoba ukrywająca się pod niewiele mówiącym profilem na Twitterze. Tłumaczy, że zainspirowała się Aniołami Stróżami, mieszkańcami Nowego Jorku, którzy 40 lat temu postanowili walczyć z przestępczością na ulicy. "Paradoksalnie w Barcelonie napad dokonywany jest co dwie minuty, podczas gdy w Nowym Jorku, na Bronksie, zdarza się to co pięć minut. Filmując i nagłaśniając przestępstwa, chcemy wywierać presję na władze miasta. Współpracujemy z sąsiadami z różnych dzielnic, o różnym statusie społecznym. Wśród nas są sklepikarze, studenci, emeryci, rodzice, działacze społeczni o różnych poglądach politycznych. Codziennie otrzymujemy mnóstwo skarg, które w wielu przypadkach zawierają odpowiednie informacje i są automatycznie przekazywane policji", dodaje. Kilka brutalnych napadów na turystów czy dyplomatów zwróciło uwagę także zagranicznych mediów. W czerwcu urzędniczka z Korei Południowej zmarła w wyniku odniesionych obrażeń - została powalona na ziemię, po tym jak złodziej jadący motocyklem próbował wyrwać jej torebkę; w sierpniu ambasador Afganistanu w Hiszpanii podczas prywatnej wizyty w Barcelonie został zaatakowany przez grupę młodych ludzi, którzy przewrócili go na ziemię, by zerwać mu z ręki zegarek. Tego samego dnia inna grupa nastolatków rzuciła się na 91-letnią francuską turystkę, aby ukraść jej złoty łańcuszek. To tylko niektóre z wielu rabunków mających miejsce na barcelońskich ulicach. "El Mundo" alarmuje, że dziennie popełnia się tutaj aż 635 przestępstw. Gorzej niż na Bronksie Trwa to już od jakiegoś czasu. Według źródeł Ministerstwa Spraw Wewnętrznych liczba napadów z użyciem przemocy skoczyła z 9650 w 2016 r. do 10 285 w 2017 r., a następnie do 12 277 w 2018 r. Oznacza to wzrost o ponad 27% w ciągu dwóch lat. To zjawisko nasiliło się również w pierwszym kwartale 2019 r. - w porównaniu z analogicznym okresem w poprzednim roku, zanotowano wzrost liczby przestępstw o 28,6%. Jednocześnie coraz częstsze są przypadki zabójstw. W 2018 r. doszło do 10 morderstw, w tym roku odnotowano już 15. Ostatnie miało miejsce na początku września. Ofiarą była 26-letnia kobieta, która zmarła po ataku nożem w barze w kompleksie Port Olímpic, próbując zapobiec kradzieży swojego telefonu komórkowego. Największa przestępczość charakteryzuje Stare Miasto - historyczną dzielnicę popularną wśród turystów, z katedrą św. Eulalii, zabytkami z czasów rzymskich i licznymi restauracyjkami. Dane zgromadzone przez władze Barcelony świadczą o tym, że w 2018 r. 36,6% mieszkańców tej dzielnicy padło ofiarą przestępstwa, a w sierpniu liczba napadów z użyciem przemocy lub zastraszania zwiększyła się dwukrotnie w porównaniu z sytuacją sprzed roku. Właśnie tu oddziały autonomicznej katalońskiej policji Mossos d’Esquadra, powołanej do przeciwdziałania zamieszkom, najczęściej wychodzą na patrole z policją lokalną. Okolica nigdy nie cieszyła się dobrą reputacją. Gęsto zaludnione stare ulice, mroczne zaułki, zestawienie bogactwa i turystyki z ubóstwem i narkotykami to przepis na przestępczość uliczną. Mimo atrakcyjnej lokalizacji i ciekawej architektury zamożniejsi mieszkańcy Barcelony w dużej mierze opuścili starówkę już pod koniec XX w., nie mogąc znieść obskurnych mieszkań i wąskich, śmierdzących alejek. Najgorszą opinię miał teren El Raval, ledwie o krok od turystycznych atrakcji miasta, takich jak Las Ramblas, plac Kataloński czy port. W latach 80. dzielnica uchodziła za królestwo narkomanów i prostytucji. Każdy, kto tu się pojawił, od razu zauważał to, czym El Raval się wyróżniało - w oknach czy na balkonikach nie wisiały katalońskie flagi Estelada, lecz czerwone, białe bądź niebieskie sztandary opowiadające zupełnie inną historię. Otóż służyły one niegdyś do znakowania miejsc, w których handlowano narkotykami. Kolor czerwony oznaczał, że w danym momencie sprzedaż jest wstrzymana, niebieski ostrzegał przed obecnością policji, a biały symbolizował, że środki odurzające są dostępne dla kupujących. Po igrzyskach olimpijskich w 1992 r. El Raval weszło na ścieżkę intensywnej gentryfikacji. Obecnie w przewodnikach turystycznych możemy przeczytać, że to mekka artystów - owszem, za dnia spotykamy tu ulicznych muzyków czy malarzy, na każdym kroku działają kafejki czy sklepiki, ale późnym wieczorem robi się tu mniej przyjemnie. Handlarze narkotyków, złodzieje, uciekinierzy z kryminalną przeszłością i nieletni przestępcy ukrywają się w zaułkach. Sytuacja jeszcze się pogorszyła od czasu kryzysu finansowego w 2007 r. Eksmisje z tamtego okresu doprowadziły do zmniejszenia liczby mieszkańców, a przejęte przez banki nieruchomości zostały opuszczone. To sprawiło, że puste lokale ponownie przekształcono w narcopisos (narkotykowe mieszkania), w których środki odurzające są sprzedawane i zażywane. Niektórzy mieszkańcy są przerażeni porzuconymi strzykawkami i częstymi awanturami. Oriol Jiménez, profesor historii, uważa nawet, że Barcelona stała się stolicą narkotyków i prostytucji w południowej Europie. Faktem jest, że liczba uzależnionych od heroiny gwałtownie wzrosła, a niektóre badania wskazują, że metropolia zajmuje czołowe miejsce pod względem zażywania kokainy. "W lipcu i sierpniu El Raval robi się gorsze od Bronksu", narzeka 39-letni Santi Rodríguez, właściciel sklepu z odzieżą i mieszkaniec tej dzielnicy, w rozmowie z lokalnymi mediami. "Zwiększająca się liczba przestępstw wywarła ogromny wpływ na moją firmę. Latem obserwowaliśmy ok. 10-15 napadów dziennie", dorzuca. Kradzieże, narkotyki, prostytucja Zdaniem katalońskiego dziennika "La Vanguardia" politycy nie są w stanie uzgodnić, co dokładnie dzieje się na ulicach Barcelony. Wśród przyczyn podaje się m.in. masową turystykę, skutki kryzysu finansowego i niewystarczającą liczbę policjantów (policyjne związki zawodowe szacują, że w całej Katalonii potrzeba 2 tys. dodatkowych mundurowych w celu zapewnienia bezpieczeństwa). Dodatkowym problemem są pozbawione opieki grupki małoletnich, określane jako MENA. Często są to północnoafrykańscy imigranci, którzy w ostatnich latach przybyli do Hiszpanii bez rodziców, głównie z Algierii albo z Maroka. Według danych Ministerstwa Spraw Wewnętrznych w całym kraju jest obecnie 12,5 tys. takich nieletnich, a w samej Barcelonie ich liczbę szacuje się na kilka tysięcy. Właśnie ich oskarża się o napędzanie przestępczości w mieście. Siły regionalne utworzyły nawet specjalną grupę do walki z gangami młodzieżowymi. Mają częściej kontrolować młodych ludzi oraz np. sprawdzać, gdzie chodzą i z kim się spotykają. Grupki nieletnich imigrantów można spotkać głównie w parku Sant Pau del Camp, gdzie siedzą na trawie i rozmawiają, niekiedy umilając sobie czas wąchaniem kleju. Jeszcze inni śpią na skraju wzgórza Montjuïc, zaledwie kilka metrów od Magicznej Fontanny, bądź rozbijają swoje namioty przy placach budowy. Większość dotarła do Hiszpanii drogą morską, ukrywając się np. w Tangerze pod przyczepami ciężarówek, które później na pokładzie promów dotarły do Barcelony. "Aby przetrwać, handlują narkotykami, kradną telefony komórkowe, a nawet prostytuują się", wyjaśnia Peio Sánchez, proboszcz w kościele Santa Ana w centralnej dzielnicy Ciutat Vella, który na co dzień pomaga bezdomnym. Duchowny mówi, że niektórzy młodzi ludzie przychodzą do kościoła z poważnymi problemami psychicznymi i uzależnieniami od różnych substancji. Są także ofiarami gangów działających w okolicy, które wykorzystują nieletnich do okradania turystów. "Niektórzy atakują ludzi, okradają ich, czasem ranią; widziałem nawet, jak zaatakowali człowieka podczas rozładowywania samochodu", wspomina Manel Martínez z klubu sąsiedzkiego El Raval i dodaje, że sąsiedzi wolą w nocy nie zapuszczać się w pewne okolice. Jednak zdaniem Martíneza tylko nieliczni nieletni imigranci są powodem problemów z rosnącą przestępczością. Mimo to ten stereotyp psuje opinię innym żyjącym w mieście Marokańczykom i jest przyczyną ogólnego niepokoju. Tak czy inaczej, według danych Mossos d’Esquadra 12% nieletnich imigrantów brało udział w poważniejszych przestępstwach, takich jak kradzieże z użyciem przemocy i rabunki, a pozostałe 6% ma na koncie mniejsze przestępstwa, np. wandalizm czy kradzieże o wartości poniżej 400 euro. Służby porządkowe twierdzą też, że większość imigrantów nie popełnia przestępstw, ale ci, którzy już zdecydowali się na ten krok, wykazują dużą skłonność do ponownego łamania prawa. W ciągu prawie trzech dekad Barcelona zmieniła wizerunek, postrzegana jest jako miasto tętniące życiem i coraz lepiej prosperujące. Stolica Katalonii ma również opinię lidera w postępowym planowaniu urbanistycznym, słynie jako miejsce przyciągające nie tylko podróżników, ale i artystów czy społeczników. Jednocześnie musi się zmierzyć z wieloma problemami: niekontrolowaną masową turystyką, rosnącymi czynszami, zagrożeniem terrorystycznym, napięciami politycznymi czy oziębłymi relacjami z madryckimi władzami. I chociaż Hiszpania ciągle uchodzi za jeden z bezpieczniejszych krajów w Europie (w Walencji czy Sewilli przestępczość wręcz spada), wzrost przemocy w Barcelonie jest niepokojącym zjawiskiem. Tomasz Skowronek