W ich obronie po raz kolejny przemówił trener Josep Guardiola. Teraz, piątą noc z rzędu, w centrum Barcelony trwają zamieszki. Strajk generalny nie zyskał masowego poparcia. Z pierwszych sondaży wynikało, że do pracy nie stawił się co trzeci zatrudniony. Protestu nie poparły też dwie największe hiszpańskie centrale związkowe: UGT i CEOE. Od rana w całym regionie strajkujący blokowali autostrady, linie kolejowe i główne ulice miast. Odcięli między innymi drogowe połączenie Katalonii z Francją. Za organizacją protestów stoi od tygodnia Demokratyczne Tsunami (#TsunamiDemocratic) - portal, który za pośrednictwem mediów społecznościowych informuje o kolejnych akcjach. "Śledzi nas ponad 300 tysięcy osób. To więcej niż osiągnął podobny portal wśród manifestujących w Hong Kongu, a przecież mamy podobną liczbę mieszkańców" - czytamy w ostatnim komunikacie wydanym przez TD. Nakaz zamknięcia portalu wydała dzisiaj Audiencia Nacional - hiszpański sąd najwyższy, który rozstrzyga najpoważniejsze przestępstwa, m.in. handel narkotykami, zdradę stanu i terroryzm. Jak poinformował Fernando Grande-Marlaska, minister spraw wewnętrznych Hiszpanii, policja usiłuje zidentyfikować grupy, które za nim stoją. - Nie zamierzamy karać za idee tylko za fakty - zapewniał. Po raz kolejny w imieniu Demokratycznego Tsunami wystąpił trener Manchesteru City Josep Guardiola. Zaapelował do międzynarodowej społeczności o pomoc w rozwiązaniu konfliktu między Madrytem a Barceloną. Guardiola zażądał poszanowania prawa do zgromadzeń, wolności słowa i sprawiedliwych sądów. - Mam przyjaciół, którzy spędzą 9 lat w więzieniu za to, że próbowali głosować - powiedział. Były trener Barcy oświadczył, że dalej będzie agitował na rzecz skazanych. - Będę czytał manifesty, robił, co mi każą, jeśli to przysłuży się obronie praw człowieka, tutaj, w Altasu (nazwa więzienia - red.), Madrycie czy krajach arabskich. Możecie na mnie liczyć - zapewniał Guardiola. Po pokojowej manifestacji w Barcelonie po raz kolejny doszło do zamieszek. W centrum miasta ustawiono barykady, płonęły kontenery ze śmieciami. Zamaskowany tłum atakował policję, która użyła gazu. Zdaniem lokalnego, katalońskiego rządu, prowodyrami zamieszek byli tzw. antisistema - przeciwnicy obowiązującego systemu, którzy prowokują niepokoje m.in. podczas szczytów G7. MSW obawia się radykalizacji protestów w Barcelonie. Do miasta przyjechało też co najmniej 200 ultras - członków neofaszystowskich grup, między innymi Nueva Falange. Oni zaś atakują katalońskich nacjonalistów. W nocy brutalnie pobili 23-latka. Katalońska policja zatrzymała już sprawców agresji. Liga Futbolu Profesjonalnego zdecydowała o przełożeniu przyszłotygodniowego (26.10) el clasico - ligowego starcia dwóch największych klubów, FC Barcelony i Realu Madryt. Zgodnie z kalendarzem, mecz miał się odbyć na Camp Nou. W obawie o bezpieczeństwo zawodników zaproponowała, aby został on przeprowadzony na Santiago Bernabeu, a rewanżowe spotkanie, na wiosnę, w Barcelonie. Pomysłu nie poparli prezesi klubów, Josep Maria Bartomeu uzasadniał, że trudniejsza sytuacja panowała w Katalonii w 2017 r., po referendum niepodległościowym. Stojący na czele Realu Florentino Perez wyraził opinię, że mecz należy przełożyć na inny dzień i tak też się stało. Nową datą będzie prawdopodobnie 18 grudnia. W piątek przed belgijskim wymiarem sprawiedliwości stawił się Carles Puigdemont - były lider katalońskiego rządu, który zbiegł z Hiszpanii dzień po ogłoszeniu przez niego republiki i kilka dni przed aresztowaniami polityków i działaczy społecznych odpowiedzialnych za organizację referendum niepodległościowego. Madrycki Sąd Najwyższy wysłał za nim, trzeci już, europejski nakaz aresztowania. Wcześniej Bruksela zdecydowała o zwolnieniu warunkowym i zakazała wyjazdu z kraju. Dzisiaj Puigdemont też wrócił do domu, ale ostateczna decyzja jeszcze nie zapadła. ew