Jak i w poprzedniej debacie telewizyjnej z 3 października w Denver, kandydat Partii Republikańskiej (GOP) Romney agresywnie atakował dorobek rządów Obamy. Zarzucał prezydentowi, że w ciągu czterech lat w Białym Domu złamał wiele obietnic. Tym razem jednak prezydent twardo odpierał wszystkie zarzuty swego oponenta i często wytykał mu, że jego wypowiedzi w debacie nie zgadzają się z tym, co mówił i robił poprzednio. W pierwszych komentarzach obserwatorzy debaty w USA oceniają, że Obama wypadł bardzo dobrze. Wykazał stanowczość silnego przywódcy i zatarł złe wrażenie, jakie pozostawił jego występ w poprzedniej debacie. Według przeprowadzonego zaraz po zakończeniu debaty sondażu telewizji CNN lepszy był w niej Obama, na którego wskazało 46 procent respondentów. Dla 39 procent zwycięzcą był Romney. Konserwatywne media, m.in. telewizja Fox News, wyrażają jednak opinię, że prezydent co najwyżej zremisował. Debata, która odbyła się w nocy z wtorku na środę czasu polskiego na Uniwersytecie Hofstra w Hempstead w stanie Nowy Jork, obfitowała w liczne ostre starcia. Obaj kandydaci przerywali sobie nawzajem i oskarżali się o przekręcanie swoich wypowiedzi. Zgodnie z przyjętą w spotkaniu formułą spotkania polityków z wyborcami, pytania zadawali widzowie z sali. Do pierwszego gwałtownego starcia doszło po pytaniu o powody wysokich cen benzyny. Romney zarzucił Obamie, że hamuje uniezależnienie się USA od eksportu ropy naftowej, przez ograniczanie jej wydobycia w kraju ze względu na ochronę środowiska. Prezydent replikował, że produkcja krajowej ropy znacznie wzrosła za jego rządów, ale zaznaczył, że popiera też alternatywne źródła energii, rozwijane m.in. przez Niemcy i Chiny. - Plan gubernatora Romneya polega na tym, by to koncerny naftowe dyktowały politykę energetyczną - powiedział. Romney odciął się, przypominając, że Obama zakazał m.in. budowy ropociągu Keystone z Kanady do Zatoki Meksykańskiej. - Nie wiem, dlaczego pan to zrobił - powiedział. Obiecał też, że będzie wspierał tradycyjną energetykę opartą na węglu. Prezydent wypomniał mu wtedy, że jako gubernator Massachusetts popierał zamykanie kopalni węgla jako ekonomiczną konieczność. Kiedy Romney wrócił do oskarżenia, że administracja hamuje produkcję krajowej ropy, Obama odparł: "To nieprawda". - To jest prawda - ripostował kandydat GOP. W czasie jego wywodów Obama wstał z miejsca i przerwał mu. - Jeszcze nie skończyłem - ostro odparował Romney. Republikanin atakował dorobek pierwszej kadencji Obamy, obwiniając go o wysoki deficyt, powolny wzrost ekonomiczny i wysokie bezrobocie. Argumentował, że przyczyną tego jest antybiznesowe nastawienie Obamy, który za bardzo polega na rządzie w stymulowaniu gospodarki i krępuje sektor prywatny nadmiernymi regulacjami. - Polityka prezydenta nie działa. Dławi klasę średnią i drobny biznes. Powiedział, że zmniejszy deficyt, a tylko go podwoił. Gospodarka wzrasta coraz wolniej, coraz więcej ludzi żyje z kartek na żywność - mówił Romney. Obama przypomniał, że jego administracja uratowała od bankructwa przemysł samochodowy i przeprowadziła reformę sektora finansowego zaostrzając jego regulacje, aby nie dopuścić do powtórzenia się kryzysu takiego jak w 2008 roku. Znaczną część debaty wypełniła polemika na temat polityki podatkowej. Romney przekonywał, że obniżając wszystkie progi podatkowe o 20 procent, sprawi, że dojdzie do ożywienia koniunktury. - Tymczasem wydatki rządowe i zaciąganie pożyczek przez prezydenta wymuszą podniesienie podatków - ciągnął. Obama ripostował, że propozycje jego oponenta będą kosztować budżet 5 bilionów dolarów zmniejszonych dochodów. Romney upierał się, że wzrost gospodarki zapewni także większe dochody fiskusowi. - Ta arytmetyka się nie zgadza - replikował prezydent. - Nieprawda, zgadza się. Jako gubernator i organizator olimpiady (w Salt Lake City w 2002 roku - red.) równoważyłem budżet - protestował Romney. Obama ponowił stale powtarzany zarzut, że plan Republikanina faworyzuje zamożnych Amerykanów. "Deficyt zmusza nas, by bogacze bardziej przyczynili się do jego redukcji. Możemy wrócić do progów podatkowych obowiązujących za prezydenta (Billa) Clintona (kiedy podatki od najzamożniejszych obywateli były wyższe - red.)" - powiedział. - Ja też wierzę w wolną przedsiębiorczość, obniżyłem podatki od klasy średniej, ale wierzę także w to, że każdy powinien mieć jednakowe szanse - dodał. Romney kilkakrotnie wracał do krytyki Chin za sztuczne zaniżanie kursu swej waluty, naruszanie praw autorskich i wznoszenie barier handlowych wbrew porozumieniom międzynarodowym. - Chiny od lat nas oszukują. Jeśli zostanę prezydentem, zastosuję posunięcia odwetowe wobec Chin - powiedział. Obama ripostował, że firma Bain Capital, którą Romney kierował w latach 90., sama inwestowała w Chinach, i to w technologie wspomagające represje przeciw opozycji. Kandydat GOP protestował, że nie ma już z Bain Capital niż wspólnego. Prezydent przypomniał też, że broni prawa kobiet do aborcji, podczas gdy program Republikanów zmierza do jej zakazu z wyjątkiem przypadków, gdy ciąża jest wynikiem gwałtu lub kazirodztwa, albo zagraża życiu kobiety. Według sondaży większość kobiet popiera w wyborach Obamę, chociaż poparcie dla niego spadło po pierwszej debacie, podobnie jak w innych grupach elektoratu. Kiedy debata w Hempstead zeszła na kwestię nielegalnej imigracji, Obama podkreślił, że popiera otwarcie drogi do legalizacji pobytu w USA imigrantom, którzy przybyli do USA przez zieloną granicę, ale jako dzieci. Stanowisko to zjednuje prezydentowi sympatię Latynosów, stanowiących większość obcokrajowców bez prawa pobytu w USA. Romney tłumaczył natomiast, dlaczego jest przeciw amnestii dla nielegalnych imigrantów i czemu wezwał w prawyborach, aby się "dobrowolnie deportowali". Sprawa ataku na konsulat USA w Bengazi, gdzie zginął ambasador USA w Libii Christopher Stevens, poruszona w jednym z pytań, stała się dla Romneya okazją do krytyki postępowania administracji. Jego zdaniem, rząd nie przyznawał, iż chodziło o atak terrorystyczny, aby nie narazić się na zarzut, iż mimo zabicia załozyciela Al-Kaidy Osamy bin Ladena, ekstremiści są tak samo groźni jak przedtem. Prezydent zareagował na to z widocznym oburzeniem. - Sugestia, że ktokolwiek w mojej ekipie uprawiał jakąś grę polityczną w związku z tą tragedią, jest obraźliwa. Nie tak wykonuję moją pracę - oświadczył Obama.