Rzecznik policji w Śrihat, Zedan Al Musa, który podał w sobotę tę informację, wskazał, że eksplozje nastąpiły w odległości 400 metrów od wielorodzinnego bloku mieszkalnego. Policja i wojsko okrążyły w sobotę całą dzielnicę, odcinając ją od reszty miasta. Stało się tak po piątkowym ataku dżihadystów na posterunek policji przy drodze wiodącej na lotnisko w Śrihat. Ekstremiści schronili się w jednym z budynków położonych w dzielnicowym centrum administracyjno-handlowym. Z kolei rzecznik sił zbrojnych, generał Fakhrul Ahsan poinformował, że wojskowym udało się ewakuować z budynku opanowanego przez terrorystów 78 osób. Wśród 42 osób rannych są ludzie znajdujący się w stanie krytycznym - podał lekarz dyżurny z kliniki uniwersyteckiej w Śrihat, Atikul Islam. Mimo iż do ataków przyznało się - za pośrednictwem propagandowej agencji dżihadystów Amak - Państwo Islamskie (IS), służby specjalne i policja Bangladeszu podejrzewają, że stała za nimi miejscowa organizacja zrzeszająca "świętych bojowników islamu", czyli mudżahedinów - "Dżamiat-ul-Mudżahedin". "Policja nie jest w stanie określić, czy wybuchy zostały spowodowane przez zamachowców-samobójców, ponieważ w budynku, gdzie się schronili, nie było prądu, a pomieszczenia pogrążone były w ciemnościach" - wskazuje agencja AFP. Świadkowie twierdzą, że bojownicy wznosili okrzyki: "Allahu akbar!", a także, że zamachowców było kilkoro, w tym - jedna kobieta. Bangladesz jest krajem w 92 proc. muzułmańskim, ale zamachy nie są tam tak częste, jak na Bliskim Wschodzie. W latach 2013-2016 przez Bangladesz przeszła fala ataków na laickich autorów, cudzoziemców i przedstawicieli mniejszości religijnych. Ofiarą mordów na tle religijnym padło w tym czasie 70 osób. W lecie doszło do ataku na jedną z kawiarni odwiedzanych przez cudzoziemców w stolicy kraju, Dhace.