Po incydencie z chińskim balonem nad Stanami Zjednoczonymi, pojawia się coraz więcej informacji o dziwnych obiektach nad kolejnymi państwami. Niezidentyfikowane obiekty latające (z ang. unidentified flying object, czyli UFO), mają niemałe znaczenie dla bezpieczeństwa. I nie oznaczają przybyszów z innej planety. - Różne historie z pogranicza Strefy 51 odłożyłbym na bok - uśmiecha się gen. Tomasz Drewniak. - Takie obiekty pojawiały się w różnych okresach. Pamiętam historię z mojej jednostki, kiedy ludzie zostali poderwani do takiego obiektu, a potem śmialiśmy się, że spotkali UFO. To znana sprawa z Zegrza Pomorskiego, z połowy lat 80., więc nawet w Polsce były takie dziwne zdarzenia - przypomina. Dodaje, że w przypadku obiektu zestrzelonego przez USA nad wschodnim wybrzeżem nie możemy nawet mówić o "niezidentyfikowanym obiekcie latającym", bo ten został już określony przez Amerykanów. Gen. Drewniak: Skoordynowana akcja chińska Były Inspektor Sił Powietrznych zwraca uwagę na sekwencję zdarzeń z ostatnich dwóch tygodni. - Pierwszy balon przelatuje w zasadzie całe USA, trwa to dwa-trzy dni, a Amerykanie długo deliberują, co to jest, a w końcu decydują się na zestrzelenie. Kolejne balony są natomiast od razu zestrzeliwane. Amerykanie w pierwszym balonie najpewniej znaleźli jakąś aparaturę rozpoznawczą, przekazującą sygnał dowodzenia, albo cokolwiek innego, co daje im podstawy do takiego działania, skoro w kolejnych przypadkach reagują bardzo szybko - podkreśla gen. Drewniak. Rozmówca Interii jest przekonany, że to "skoordynowana akcja chińska". Jednocześnie zwraca uwagę na powagę sytuacji, bo z perspektywy militarnej z pozoru niegroźnie wyglądający balon może być znakomitym źródłem informacji dla strony, która go wypuszcza. - Ciągle myślimy, że na balonach muszą wisieć kamery i inne rzeczy. Nie, nic tam nie musi wisieć. Wystarczy, że balon, który jest wykonany z materiału odbijającego promienie radarowe, zbliży się do przestrzeni powietrznej, a wtedy aktywuje się cały system obrony przeciwlotniczej. Aktywują się radary, systemy dowodzenia, przekazywanie danych czy samoloty myśliwskie. Ktoś na tej podstawie może dostać dane, które nie muszą być zbierane przez balon, ale satelitę, okręt czy inny samolot. To potężna wiedza o tym, jak działa zintegrowany system obrony przeciwlotniczej Ameryki Północnej - nie ukrywa gen. Drewniak. Podkreśla, że ostatni raz system NORAD (USA i Kanady - red. ) był sprawdzany w praktyce 11 września 2001 roku. - Od tego czasu nikt nie zbliżał się do USA czy Kanady. Może to być celowa akcja, która ma na celu zdobycie potężnej dawki informacji - uważa wojskowy. Chińska strategia czy domorosły konstruktor? Choć na całym świecie sytuacja przedstawiana jest jako zabawna, śmieszna, zagadkowa czy niewyjaśniona, gen. Drewniak nazywa ja wprost jako bardzo niepokojącą. - Dotychczas Chińczycy grali w lokalną grę, a od kilku lat zaczynają postrzegać siebie jako gracza globalnego. Najpierw chcą dogonić USA, a później stać się globalnym liderem. Dzieje się to na wielu obszarach. Ich akcje są skoordynowane. Proszę pamiętać, że Chiny mają dziś bazy w Ameryce Południowej, w Afryce i wielu innych miejscach na świecie. Chiny idą ścieżką amerykańską. Zdobycie informacji o amerykańskim systemie przeciwlotniczym pozwoliłoby im zainwestować w swoje rakiety, by te umiały omijać ten system. To oczywiście moje przypuszczenia, bo nie siedzę w gabinecie pierwszego sekretarza ChRL - zastrzega gen. Drewniak. Choć rozmówca Interii przekonuje, że to Chiny stoją za balonową konsternacją, tak teorii na świecie jest wiele. Niektóre z nich mówią choćby o domorosłych konstruktorach. - Wykluczam taką sytuację, bo nie da się tego zrobić w tajemnicy. Ktoś musiałby o tym wiedzieć. Taki "konstruktor" mógłby wypuścić balon jedynie z jakiegoś wielkiego statku na środku morza lub oceanu, ale musiałby być szalonym miliarderem z Jamesa Bonda - uważa gen. Drewniak. - Chińczycy korzystają z odpowiedniej pogody. Balony muszą się przemieszczać tak, jak pozwala pogoda. Nie da się nimi sterować jak samolotem. Być może jest teraz charakterystyczny układ pogody, który pozwala im latać z północy na południe - zastanawia się gen. Drewniak. Tymczasem sami Chińczycy przekonują, że niezidentyfikowany obiekt zauważyli też na swoim niebie. - Wcześniej wszystkie znaki wskazywały na Chiny, więc być może Chiny robią teraz unik, mówiąc, że też coś zauważyli. Amerykanie nie obwinialiby Chińczyków, nie mając na to dowodów - przekonuje nasz rozmówca. UFO nad Polską? Są na to procedury Byłego Inspektora Sił Powietrznych zapytaliśmy też, co by się stało, gdyby podobny obiekt pojawił się nad Polską. Jakie są procedury i kto miałby decydujący głos w sprawie? - Jeżeli nasz system obrony przeciwpowietrznej i przeciwrakietowej wykryłby jakikolwiek obiekt, to pierwszy krok polega na sprawdzeniu wszystkich dostępnych dokumentów, by zidentyfikować obiekt. Jeżeli procedura weryfikacyjna niczego nie wykaże, podrywa się samoloty z tzw. QRF (Quick Reaction Forces - red.), które udałyby się w to miejsce i próbowały uzyskać więcej informacji - wzrokowo lub przez odpowiednie systemy. Jeżeli okazałoby się, że jest to balon i zmierza w naszym kierunku, wtedy decyzja trafia do Centrum Operacji Powietrznych, które składa meldunek Dowództwu Operacyjnemu, a to z kolei ministrowi obrony narodowej. On decyduje ostatecznie o ewentualnym zestrzeleniu obiektu - tłumaczy gen. Drewniak. Łukasz Szpyrka