Jego zdaniem, oliwy do ognia dolewa sam premier Recep Tayyip Erdogan. Z drugiej strony władze w Stambule starają się nie dopuścić do eskalacji konfliktu. - Decydenci w stolicy kraju uzgodnili, że podobnie jak było to w trakcie protestów na Wall Street, ludzie mogą demonstrować. Policji tam nie ma. Gdyby służby chciały odbić plac, pewnie mielibyśmy do czynienia z zamieszkami - podkreśla Balcer Politolog ma jednak nadzieję, że do najgorszego nie dojdzie. "Gdyby doszło do rozwiązań siłowych - upadnie gospodarka" Według niego, premier broni się przed tym organizując, spotkania ze swoimi zwolennikami. W ten sposób mobilizuje ich też przed lokalnymi wiosennymi wyborami lokalnymi. Jednocześnie Recep Tayyip Erdogan stara się przedstawiać demonstrantów jako zwolenników lewicy. Sam kieruje umiarkowanie konserwatywną Partią Sprawiedliwości i Rozwoju. - Pozostaje pytanie, jak zachowają się sąsiedzi Turcji. Iran i Syria mogą zorganizować w trakcie wieców zwolenników premiera jakieś prowokacje, a to wpłynie na podejście do demonstrantów na placu Taksim - uważa politolog. Według niego, Iran i Syria mogą przygotować nawet jakiś zamach. Wtedy za całą sytuację ludzie będą obwiniać demonstrantów z Taksim. - Gdyby doszło do rozwiązań siłowych, upadnie gospodarka. To dzięki niej obecny szef rządu jest tak popularny - zwraca uwagę Adam Balcer.