Generał Khattiya Sawasdipol otrzymał postrzał w głowę, gdy udzielał wywiadu dziennikarzowi na jednej z barykad z opon samochodowych, jakie demonstranci ustawili wokół bankowo-handlowego centrum Bangkoku. W czwartek wieczorem rząd premiera Abhisita Vejjajivy ogłosił stan wyjątkowy w Bangkoku i okolicach oraz w piętnastu innych prowincjach Tajlandii. Wojsko poprzedniego dnia powtórzyło ostrzeżenie, że zamknie pierścieniem samochodów pancernych śródmieście stolicy, okupowane przez 10 do 20 tysięcy zwolenników "czerwonych koszul". Wśród okupujących od pięciu tygodni śródmieście Bangkoku jest wiele kobiet, dzieci i mnichów. Poprzez okupację części miasta przeciwnicy rządu chcą wymusić jego ustąpienie. Nie dowierzają obietnicy premiera, że jego gabinet rozwiąże się we wrześniu i rozpisze nowe wybory po uchwaleniu ustawy budżetowej. Po tym, gdy rząd zagroził atakiem na okupujących centrum miasta, "czerwone koszule" jako warunek zakończenia tego protestu wysunęły postawienie przed sądem wicepremiera Suthepa Thaugsubana. Oskarżają go, że wydał rozkaz strzelania do demonstrantów 10 kwietnia. Zginęło wówczas 25 osób. W starciach, do których doszło w ostatnich tygodniach, zginęło 29 osób, a ponad 900 zostało rannych. W czwartek przestrzeń powietrzna nad centrum Bangkoku została objęta zakazem lotu wkrótce po tym, gdy nad "city" pojawił się niezidentyfikowany samolot. Wieczorem doszło do starć między wojskiem a "czerwonymi koszulami". Depesze agencyjne mówią o jednej osobie zabitej i jednej rannej. Nie wiadomo, kto pierwszy zaatakował, ale napięcie w stolicy Tajlandii rośnie z godziny na godzinę. Rząd ogłosił, że opozycjoniści okupujący centrum miasta, gdzie mieści się m.in. kilkanaście ambasad, mogą opuszczać dzielnicę, ale nie będą do niej wpuszczani nowi demonstranci. Stany Zjednoczone zamknęły w czwartek swą ambasadę w Bangkoku, wyrażając "głębokie zaniepokojenie" z powodu starć między siłami porządkowymi a demonstrantami.