Zbigniew Bujak, jedna z najważniejszych postaci Solidarności, powiedział PAP, że na Ukrainie widzi analogie do działań opozycji w Polsce, które doprowadziły do powstania Solidarności. Bujak niedawno uczestniczył w Charkowie w spotkaniu przedstawicieli euromajdanów. Wzięło w nim udział 120 delegatów z ponad 80 miast Ukrainy, którzy zastanawiali się, jak się zorganizować. Zdaniem Bujaka oznacza to, że na Ukrainie ludzie zaczynają myśleć o sobie, jako o społeczeństwie obywatelskim, które już nie oczekuje rozwiązania swoich problemów wyłącznie od władzy, ale widzi w tym zadanie dla siebie. - To jest myśl, która kształtowała w Polsce opozycję demokratyczną, Komitet Obrony Robotników, która legła u podstaw ruchu Solidarność - podkreślił Bujak. Ocenił za przełom ten rodzaj myślenia na Ukrainie. Jak przyznał, ma "pewną pretensję" do polskich komentatorów oraz "naszych przyjaciół z zachodniej Ukrainy", którzy przedstawiają obraz wschodniej Ukrainy jako miejsca zsowietyzowanego i zrusyfikowanego, dążącego do Rosji oraz jako obszaru zaniedbanego przemysłu ciężkiego, bez przyszłości. - Charków zobaczyłem jako europejskie miasto w najlepszym znaczeniu tego słowa, gdzie jest 20 wyższych uczelni o wysokim poziomie nauczania i przemysł zdolny do produkcji urządzeń zbrojeniowych o najwyższych światowych standardach - zaznaczył. "Nie ma analogii pomiędzy tym co dzieje się na Ukrainie a wydarzeniami w Polsce" Według Zbigniewa Romaszewskiego, b. szefa Biura Interwencyjnego KOR, nie ma analogii pomiędzy tym co dzieje się na Ukrainie a wydarzeniami w Polsce w latach 70. i 80. - Majdan ma swoją kilkusetletnią tradycję. Ukraińcy od wieków, za Chmielnickiego, Unii Hadziackiej i caratu w ten sposób wyrażają swój sprzeciw, zastanawiają się nad swoją dolą i perspektywami. To nie jest zwykła manifestacja, to nawiązanie do tej tradycji i to jest siłą Majdanu - uważa b. wicemarszałek Senatu. Docenia on "niesamowitą determinację", jaką wykazują się Ukraińcy manifestujący swoje poglądy w centrum Kijowa. - Przy niesprzyjającej temperaturze i pogodzie. Z deszczem, ze śniegiem, zawsze tam było kilka tysięcy osób, a w soboty i niedziele kilkadziesiąt tysięcy. Te liczby świadczą o wielkiej determinacji - podkreślił. Według Romaszewskiego, trudno przewidzieć dalszy rozwój wypadków na Ukrainie. - Wśród tych ludzi jest przekonanie, że oni z tym Majdanem dociągną do wyborów w przyszłym roku i wtedy zorganizują nadzór nad nimi. Czy to się uda? Czy wytrzymają? Ci ludzie są potwornie zmęczeni - powiedział. Jak dodał, bieg wydarzeń w Kijowie "dochodzi do niebezpiecznej granicy", której przekroczenie może spowodować niekontrolowany rozwój wypadków. Tu dostrzega kolejną różnicę między wydarzeniami w Polsce w latach 80. a ukraińskim Majdanem. "Nie mieliśmy aż takich problemów. Bandyci, którzy krążą po mieście, porywają ludzi, porywają rannych ze szpitali, to są rzeczy, których myśmy jednak nie znali. Nawet w stanie wojennym takie rzeczy się nie działy. Jest różnica" - zaznaczył. Romaszewski obawia się, że jeśli wzrośnie liczba zabitych, na Ukrainie zacznie się wojna domowa. - Dla mnie problemem jest, w jakiej mierze prezydent Wiktor Janukowycz może coś zrobić. Czy to on rządzi, czy jeszcze ktoś inny. Dla takiego Janukowycza powinno być jasne, że jego szanse na kolejną kadencję lecą na zbity łeb - ocenił. "Nie schodźcie z Majdanu, ale znajdźcie lidera - swojego Lecha Wałęsę" - Nie schodźcie z Majdanu, ale znajdźcie lidera - swojego Lecha Wałęsę - takiej rady ukraińskiej opozycji udziela inna historyczna postać Solidarności, Władysław Frasyniuk. W jego przekonaniu, tylko jeden lider może być partnerem do rozmów z Janukowyczem. - Nie ma cienia wątpliwości, że Ukraińcy pragną tego, czego Polacy pragnęli ok. 30 lat temu: by stać się wolnymi ludźmi, którzy mają wpływ na swoje otoczenie i życie całego społeczeństwa. Widać tęsknotę za demokracją i fakt, że tak jak kiedyś Polacy, dziś Ukraińcy z Majdanu nie mają zaufania do polityków - powiedział, pytany o podobieństwa między zdarzeniami na Ukrainie i w Polsce przed laty. Zdaniem Frasyniuka różnica polega jednak na tym, że polska opozycja miała swego lidera. "Ukraińcy go nie mają, co było widać już podczas pomarańczowej rewolucji. Nigdy nie pojechałem na Ukrainę, mimo że miałem zaproszenia, bo uważałem, że w sytuacji gdy jest tam kilku przywódców sytuacja zakończy się tak, iż za kilka lat będzie kolejna taka rewolucja. I tak się stało" - uznał. Frasyniuk uważa, że Witalij Kliczko ma szansę, by stać się wiodącą postacią. "Choćby z powodów psychologicznych. On swój biznes zrobił walcząc na ringach w Niemczech. W przekonaniu Ukraińców może więc uchodzić za osobę, która nie dorobiła się na nich" - mówił. Jak tłumaczył, brak zaufania do liderów na Ukrainie to również pokłosie pomarańczowej rewolucji, po której "każdy, kto w niej wygrał, zrobił duże własne biznesy". Zdaniem Frasyniuka konflikt za naszą wschodnią granicą będzie eskalował, bo nikt nie chce w nim ustąpić. - U nas był Okrągły Stół, który rozładował napięcie. Tam nie ma tej opcji - dodał. Jak twierdzi Frasyniuk, scenariusz zdarzeń, które śledzi teraz świat nie jest pisany w Kijowie, tylko w Moskwie, a ta jest zainteresowana podsycaniem konfliktu. "Każdy konflikt i przelana krew powoduje, że politycy ukraińscy w dużo większym stopniu będą musieli związać się z rosyjskim przywódcą" - podsumował. W jego ocenie głos Polski w obecnej sytuacji jest nawet ważniejszy dla Ukraińców, niż głosy Niemiec, Francji czy Wielkiej Brytanii. "Opozycji potrzebne jest wspólne stanowisko do negocjacji z Janukowyczem, a on sam musi chcieć rozmawiać z oponentami. Jeśli nie będzie kontynuacji rozmów i chęci porozumienia, sytuacja na Ukrainie może się zaostrzyć" - uważa Henryk Wujec, b. opozycjonista, a dziś doradca prezydenta. W rozmowie z PAP Wujec nie wykluczył, że starcia na Ukrainie mogą doprowadzić nawet do wprowadzenia tam stanu wojennego. "Zjednoczonej opozycji, która powinna pokazać, że zmian chce nie tylko Kijów, ale cała Ukraina, potrzebne będzie też wsparcie zachodu - Europy i USA, oraz np. Kościoła prawosławnego" - wskazał Wujec. Jak powiedział, druga strona - Janukowycz - musi szczerze i faktycznie chcieć rozmawiać. "Ludzie chcieli mieć wpływ na to, co się dzieje" Przypomniał też czasy pomarańczowej rewolucji, gdy jeżdżąc po Ukrainie obserwował jak budził się naród ukraiński. - Ludzie chcieli mieć wpływ na to, co się dzieje - najmłodsi i najstarsi. To było podobne do powstawania u nas Solidarności, choć okoliczności były oczywiście inne - opowiadał. Jak mówił, wydawało mu się wtedy, że zaczyna się na Ukrainie budowa demokracji, a w dalekiej perspektywie integracji z UE. Jednak - jak podkreślił - ten obiecujący proces został zaprzepaszczony przez samych liderów pomarańczowej rewolucji: Julię Tymoszenko i Wiktora Juszczenkę. - Skłócili się tak, że pogrążyli swoje zwycięstwo i dali szansę wygranej Janukowyczowi, który doprowadził do obecnej sytuacji. Nie potrafili docenić wielkości tego dziejowego momentu - skwitował. Przyznał, że w "S" również byli ludzi o odmiennych poglądach. Ale w decydujących momentach - takich jak np. stan wojenny - konsolidowali się. Niekwestionowane było też wtedy w środowiskach opozycyjnych przywództwo Lecha Wałęsy i Tymczasowej Komisji Koordynacyjnej, w której byli Zbigniew Bujak, Władysław Frasyniuk czy Bogdan Borusewicz. Wujec dodał, że w Polsce "ładunek nadziei, chęci zmiany i dostosowania do europejskich standardów po 1989 roku był tak duży, że można było szybko przeprowadzić duże, nawet radykalne reformy". - Na Ukrainie od uzyskania niepodległości minęło ponad 20 lat i przez ten czas nie zrobiono np. reformy samorządowej. U nas była po roku - wskazał. Wujec podkreślił, że przed laty "S" była konsekwentna w nieużywaniu przemocy, mimo że też pojawiały się grupy radykalne. Przyznał, że sytuację uratował u nas Okrągły Stół, który doprowadził do rozstrzygnięcia politycznego, do którego dotychczas nie doszło na Ukrainie.