W niedzielę powstańcy zdobyli starożytną, pustynną metropolię Timbuktu, ostatnie z wielkich miast północy, zajmowane jeszcze przez rządowe wojsko. Partyzanci zajęli Timbuktu bez walki, podobnie jak wcześniej Tessalit, Kidal, Gao. Na widok nacierających Tuaregów, kiepsko wyszkoleni i nieuzbrojeni malijscy żołnierze brali nogi za pas, a służący w armii tuarescy oficerowie przechodzili na stronę rebeliantów. "Koniec malijskiej okupacji" Zająwszy Timbuktu, powstańcy ogłosili, że nie zamierzają nacierać na odległą o niespełna tysiąc kilometrów stolicę kraju, Bamako, lecz zaprowadzić własne porządki na północy i utworzyć tam państwo, o które Tuaregowie walczą od pół wieku. "Oto nastąpił koniec malijskiej okupacji" - ogłosili powstańcy z Narodowego Ruchu Wyzwolenia Azawadu. Tuaregowie prosili de Gaulle'a Kiedy na początku lat 60. Francja żegnała się ze swoimi kolonialnymi posiadłościami w Afryce, tuarescy koczownicy z Sahary i Sahelu bez skutku prosili prezydenta de Gaulle'a, by przyznał im własne państwo. Zamiast tego zostali rozdzieleni między pół tuzina innych krajów (półtora miliona Tuaregów żyje dziś na ogromnym terytorium rozciągającym się od Mauretanii po Libię), w których stanowili mniejszość; w państwach tych rządzili przedstawiciele afrykańskich ludów, z którymi Tuaregowie nie mieli nic wspólnego. Nowy scenariusz powstania Narzekając na dyskryminację, Tuaregowie regularnie podnosili zbrojne powstania, głównie w Mali i Nigrze, gdzie mieszka ich najwięcej. Dotąd ograniczali się do wojny partyzanckiej, wymuszania negocjacji i ustępstw ze strony rządów w Bamako i Niamey. Nigdy nie udało im się zająć żadnego z większych miast północy, ani nawet tego nie próbowali. Tym razem tuareskie powstanie toczy się według innego scenariusza, a partyzanci zajmują miasta i oazy, zaprowadzają w nich swoje rządy. Przede wszystkim zaś biją na głowę malijskie wojsko rządowe, które nawet nie próbuje z nimi walczyć. Zbrojną przewagę zawdzięczają powstańcy arsenałom, zrabowanym i przeszmuglowanym z Libii, po tamtejszej wojnie domowej, w której walczyli po stronie Kadafiego. Sieroty po Kadafim (Czytaj też: "Co się stało ze słynnymi czarnymi najemnikami Kadafiego") Najnowsza powstańcza konfederacja Tuaregów zawiązała się w pustynnej oazie przy granicy z Algierią, jesienią, po śmierci Kadafiego. Służący w jego armii tuarescy żołnierze wyjechali z Libii z całymi karawanami wojskowego sprzętu, z wyrzutniami rakietowymi włącznie. Wraz z weteranami wcześniejszych powstań i tuareskimi dezerterami z armii malijskiej zawiązali partyzackie wojsko, na którego czele stanął płk Mohammed Ag Najim, Tuareg, który zaciągnął się na służbę u Kadafiego. Klęskę malijskiego wojska przyspieszył bunt żołnierzy, którzy niezadowoleni z bierności prezydenta Amadou Toumaniego Toure, dokonali zamachu stanu i przejęli władzę w kraju. Rządowa armia poszła w rozsypkę, a Tuaregowie bez walki zajęli całą północną część kraju. Szef junty z Bamako, kpt Amadou Haya Sanogo wzywa partyzantów do rozejmu. "Możemy rozmawiać o wszystkim - namawia. - Z wyjątkiem rozpadu kraju". Prosi też sąsiednie kraju o przysłanie mu wojsk, które stłumiłyby rebelię i ocaliły Mali przed rozpadem. Malijscy sąsiedzi odpowiadają, że nie wyślą do Mali wojsk rozjemczych, dopóki kapitan nie odda władzy prawowitemu prezydentowi, któremu do końca drugiej i ostatniej kadencji został ledwie miesiąc panowania. "Nie interesuje nas Bamako" Tuaregowie zgadzają się na rozmowy, ale z kimś, kto będzie sprawował rzeczywiste rządy w Bamako. Nie zamierzają atakować malijskiej stolicy. "Nie interesuje nas Bamako. Interesuje nad Kidal, Timbuktu i Gao - zapewnia Hamma Ag Mahmoud, polityczny przywódca partyzantów, wymieniając oazy, które malijscy Tuaregowie uważają za swój kraj, Azawad. - Ci zamachowcy, którzy przejęli władzę w Bamako, nie mają z nami żadnych szans. Wcześniej czy później będą musieli podpisać z nami pokój". Na wykrojenie z Mali państwa Tuaregów nie zgadzają się sąsiedzi, także obawiający powtórki tuareskiej irredenty u siebie, a także Afryka, wyjątkowo niechętnie godząca się na jakiekolwiek rewizje granic. W ciągu ostatniego pół wieku Afryka tylko dwa razy zgodziła się na rozpad starych państw i uznała powstanie nowych - Erytrei, która w 1993 r. oderwała się od Etiopii, i Południowego Sudanu, który w zeszłym roku odłosił niezależność od północnej części sudańskiego państwa. Wojciech Jagielski