Samolot awaryjnie lądował w stolicy Czech, kiedy 68-latek oświadczył, że ma bombę. Po wylądowaniu ewakuowano pasażerów. Sprawca alertu tłumaczył, że "usłyszał głos Boga". Jego dalsze losy są uzależnione od wyników badań psychiatrycznych. Żona mężczyzny, która z nim podróżowała, powiedziała, że mąż cierpiał na zaburzenia psychiczne, a od kilku dni "zachowywał się dziwnie". Cytowana przez TVN24 córka 68-latka tłumaczy, że jej ojciec nie jest terrorystą, a za jego zachowaniem rzeczywiście stać może choroba, ale nie psychiczna. "Tata jest chory na raka, obawiamy się, że to może być powiązane z tą chorobą" - stwierdziła.