Po awarii interweniowało litewskie ministerstwo spraw zagranicznych. Kraje bałtyckie od dawna sprzeciwiały się budowie siłowni. Przeciw była również białoruska opozycja, która obawia się "drugiego Czarnobyla" - informuje polsatnews.pl. Podczas uroczystego uruchomienia elektrowni w Ostrowcu 7 listopada, Alaksandr Łukaszenka, prezydent Białorusi, którego wybór jest kwestionowany przez opozycję i rządy wielu państw, powiedział, że "Białoruś staje się potęgą nuklearną". - To historyczny moment, nasz kraj staje się potęgą nuklearną - powiedział Łukaszenka. W wypowiedzi dla białoruskiej telewizji państwowej polityk stwierdził zaś, że "inwestycja w Ostrowcu to krok w przyszłość, który zagwarantuje bezpieczeństwo energetyczne kraju". Trzy dni później, w poniedziałek 9 listopada, media poinformowały, że w siłowni doszło do awarii - miały wybuchnąć transformatory napięcia w jednym z agregatów, co zmusiło kierownictwo obiektu do zatrzymania turbiny i wstrzymania produkcji energii. Do incydentu miało dojść już nazajutrz po ceremonii otwarcia. Litwini zaniepokojeni i kupili jod Władze Białorusi nie odniosły się początkowo do tych informacji, ale wieczorem białoruskie Ministerstwa Energetyki opublikowało oficjalny komunikat. Resort stwierdził w nim, że elektrownia jest na razie na etapie startu, co oznacza, że blok pracuje na różnych poziomach mocy. Nie potwierdzono jednak informacji o wstrzymaniu produkcji. Przyznano jednak, że konieczna była "wymiana części oprzyrządowania". We wtorek białoruskie Ministerstwo ds. Sytuacji Nadzwyczajnych zakomunikowało, że w siłowni konieczna była wymiana części urządzeń, ale zapewniło, że nie ma zagrożenia, a wymieniane wyposażenie należy do "czwartej kategorii bezpieczeństwa". Komunikaty nie uspokoiły najwyraźniej Litwinów, gdyż resort spraw zagranicznych tego kraju skierował do białoruskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych notę z prośbą o podanie dokładnych informacji dotyczących najnowszego incydentu, jego przyczyn i wpływu na proces uruchomienia elektrowni i zapewnienie bezpieczeństwa. Budowana od 2013 r. elektrownia w Ostrowcu (ok. 250 km od polskiej granicy, a 50 km od Wilna) od początku była krytykowana przez kraje bałtyckie, ale i białoruską opozycję. Obawy dotyczą technologii zastosowanych przez budujących siłownię Rosjan, przez co władze Litwy, Łotwy i Estonii oceniają ryzyko jej awarii na wysokie. Litewski rząd, przygotowując się na ewentualną awarię, w ubiegłym roku dokonał zakupu 4 mln tabletek jodu. Minister spraw wewnętrznych Litwy Eimutis Misiūnas wyjaśniał, że w razie "najgorszego scenariusza", gdyby po katastrofie wiatr wiał na zachód, Litwa będzie musiała ewakuować 20 tysięcy osób z 30-kilometrowej strefy wokół elektrowni. "Smutne wieści z Białorusi" Mimo zapewnień Białorusi, że elektrownia jest bezpieczna, w ciągu ostatnich lat na jej budowie dochodziło do wielu groźnych awarii i incydentów. We wrześniu 2019 r. na budowie zidentyfikowano "znaczące niedociągnięcia w instalacji urządzeń o kluczowym znaczeniu dla bezpieczeństwa". Znany bloger NEXTA, który ujawnił dokumenty Komitetu Śledczego, napisał: "Ponownie smutne wieści z budowy białoruskiej elektrowni jądrowej, która ma coraz większe szanse, by przekształcić się w drugi Czarnobyl". Komitet Śledczy Białorusi wszczął wówczas śledztwo przeciwko menadżerowi rosyjskiej firmy instalującej urządzenia wentylacyjne i systemy przeciwpożarowe. Został on oskarżony o instalowanie urządzeń bez wymaganej kontroli, w zamian za łapówki. Mężczyzna został zatrzymany na gorącym uczynku, gdy przyjmował pieniądze od przedstawicieli rosyjskiej firmy HPO Wentelserwis i białoruskiej Lewanta Grup. Administracja budowy elektrowni odmówiła komentarza w sprawie i odsyłała do rosyjskiej firmy Atomstrojeksport, ale ta również nie udzieliła odpowiedzi. Podobnie było przy innych incydentach, które miały miejsce podczas budowy. W kwietniu 2018 r. lokalny aktywista Mikałaj Ułasiewicz alarmował, że na budowie wybuchł pożar. Ułasiewicz miał dotrzeć do świadków zdarzenia, którzy zapewniali, że w lutym miał miejsce taki incydent. Białoruskie Ministerstwo Spraw Nadzwyczajnych, któremu podlega służba pożarnicza, zaprzeczało. Dopiero 9 miesięcy później Ministerstwo Energetyki Białorusi potwierdziło, że na terenie budowy elektrowni atomowej rzeczywiście doszło do pożaru. Będzie drugi reaktor Resort energetyki wyjaśniał, że do incydentu doszło z winy jednego z pracowników. Miał on naruszyć zasady bezpieczeństwa - wiadro z farbą miało zapalić się od papierosa. - Nie doszło do uszkodzenia sprzętu, ani konstrukcji budowli - zapewniał wówczas wiceminister energii Michaił Michajuk w rozmowie z gazetą "Republik". Aktywista Mikałaj Ułasiewicz już wcześniej informował o kilku awariach na terenie budowy, z których wszystkie zostały potwierdzone po fakcie przez dyrekcję budowy. Najważniejszą z nich było upuszczenie podczas montażu korpusu reaktora. Agregat spadł z mocowań podczas transportu. Według różnych źródeł, upadł na ziemię z wysokości 2-4 metrów. Rosyjski podwykonawca zobowiązał się do wymiany uszkodzonego urządzenia dopiero wówczas, gdy informacja została upubliczniona. Wybudowana za ponad 10 mld dolarów elektrownia w Ostrowcu ma - według założeń - produkować 18 mld kilowatogodzin energii elektrycznej rocznie. Z pełną mocą pierwszy blok elektrowni - od soboty jest eksploatowana w 40 proc. docelowo mocy - ma zacząć działać w przyszłym roku. W 2022 r. ma zostać uruchomiony drugi reaktor. Każdy z dwóch bloków energetycznych posiada reaktor o mocy do 1200 megawatów. Inwestycję zrealizowano według rosyjskiego projektu AES-2006. Zwrot kosztów nie będzie możliwy bez sprzedaży wytworzonej energii krajom trzecim. Tymczasem Litwa uważa, że białoruska elektrownia jądrowa narusza międzynarodowe konwencje z Espoo i Aarhus i zasady współpracy z Międzynarodową Agencją Energii Atomowej (MAEA). Zarzuca też Mińskowi niewykonanie zaleceń sformułowanych w trakcie wykonywanych testów odporności elektrowni. Budowie sprzeciwiały się także inne kraje bałtyckie oraz Unia Europejska.