Ekspert podkreśla, że dla czeskiego premiera bardzo ważne są aspekty wizerunkowe. - Andrej Babisz nie chce uchodzić za kolejnego "Czarnego Piotrusia" w UE. Nie ma żadnego interesu w tym, by twardo nas popierać. Czesi mogą czerpać większe zyski z członkostwa w Unii i pozytywnego spojrzenia Brukseli na kraj. Trzeba przyznać, że Czechy szykują się na to, by obrać odmienne stanowisko od Węgrów, którzy nie mają nic do stracenia. Są oceniani w UE krytycznie, niewiele lepiej niż Polska - analizuje prof. Wojnicki. Również Słowacja jest daleka od węgierskiej solidarności z Polską. - Słowacy głosowaliby za nami bardzo niechętnie. Wystarczy przypomnieć wystąpienie premiera Fico sprzed kilku miesięcy, który wprost zadeklarował, że jeżeli będzie miał do wyboru interes unijny lub interes Grupy Wyszehradzkiej, to jest gotów poprzeć interes UE - przypomina ekspert. - Stanowisko Słowacji jest nawet bardziej jednoznaczne i wyraziste, niż stanowisko obrane przez Babisza. Premier Fico wprost powołuje się na głosowanie razem z pozostałymi państwami Unii Europejskiej. Wygląda na to, że V4 jest daleka od jednomyślności. Można odnieść wrażenie, że niechęć do imigrantów jest jedynym spoiwem łączącym cztery środkowoeuropejskie państwa. Prof. Wojnicki przypomina, że ta sytuacja w przypadku Grupy Wyszehradzkiej nie jest niczym nowym. - Grupa Wyszehradzka umierała już kilka razy. Państwa ją tworzące mają rozbieżne interesy w wielu sferach. Krytycznym momentem dla V4 była wojna na Ukrainie. Wtedy Polska była jedynym krajem, który jednoznacznie zadeklarował poparcie dla Ukraińców, pozostałe trzy państwa deklarowały zrozumienie dla niektórych argumentów Rosji. Kryzys imigracyjny w 2015 r. i zdobycie władzy przez Prawo i Sprawiedliwość w Polsce sprawiły, że Grupa Wyszehradzka dostała nie drugie, a nawet trzecie czy czwarte życie. W 2014 r. kondycja grupy była również nieciekawa - zauważa Jacek Wojnicki. Co dalej z Grupą Wyszehradzką? Grupa Wyszehradzka trwa dalej, mimo że wielokrotnie przepowiadano jej rychłą śmierć. Czy brak jednomyślności nie okaże się gwoździem do trumny zrzeszenia czterech państw? - To, że państwa V4 mają rozbieżne stanowiska i nie chcą poprzeć Polski, nie dziwi mnie szczególnie. Te państwa bardzo dużo dzieli, choć - jak w matematyce - są wspólne mianowniki. Do nich należy nastawienie antyimigranckie czy sprawa energii węglowej w Europie Środkowej i - ewentualnie - kwestia przyszłości Unii Europejskiej w kontekście stworzenia większej federacji bądź nie. Z drugiej strony - jest wiele kwestii, które te państwa różnicują - twierdzi prof. Wojnicki. Kolejnym problemem Grupy Wyszehradzkiej są relacje między społeczeństwami wchodzącymi w skład czterech państw. Słowacy nie przepadają za Węgrami, a w Czechach można spotkać się z negatywnym stosunkiem do Polaków. Czy te bariery społeczne mogą rzutować na sytuację polityczną? - Współpraca państwowa i współpraca społeczeństw to dwie różne rzeczy - podkreśla ekspert. - Jeśli chodzi o społeczeństwa - warto zauważyć, że Węgrzy są odwiecznie wysoko w rankingach sympatii Polaków i odwrotnie, natomiast z sympatią do Czechów sprawy wyglądają różnie, w rankingach wyżej plasują się Słowacy. Relacje węgiersko-słowackie, biorąc pod uwagę, że do 1918 r. tereny słowackie należały do Węgier, są trudne. Jeżeli natomiast chodzi o współpracę polityczną w ramach V4, to najlepiej życząc grupie, należy postawić na rozwiązania pragmatyczne. Powinno być "zielone światło" dla współpracy w tych aspektach, które łączą państwa Grupy Wyszehradzkiej, przy jednoczesnym tolerowaniu zdań odmiennych, których jest sporo. Ekspert przyznaje, że pewne różnice zdań w obrębie czterech państw nie są niczym nowym i wynikają z odmiennych doświadczeń historycznych i innego postrzegania poszczególnych państw w Europie. - Czechy, Słowacja, Węgry i Polska mają często odmienne interesy. W Europie Środkowej inaczej definiujemy miejsce Niemiec. Czesi są na przykład nastawieni na współpracę z Berlinem; Węgry, Słowacja i Czechy inaczej niż my widzą również rolę Rosji. Węgrzy mają liczne wspólne interesy z Putinem i z Rosją. Nie należy się dziwić odrębnym zdaniom, trzeba pragmatycznie podchodzić do współpracy, romantyczna wizja sojuszu wyszehradzkiego jest już chyba za nami - analizuje prof. Wojnicki. - Niezależnie od niesnasek uważam, że państwa środkowoeuropejskie bardziej są nastawione na współpracę w czwórkę, niż na rozejście się. Widzę te deklaracje zarówno u Babisza, jak i u Fico. Oni nie mówią wprost, że chcą wyjść z V4, że ta grupa jest niepotrzebna, chociaż w niektórych kwestiach będą głosowali inaczej - prognozuje Jacek Wojnicki. - Tak było chociażby w przypadku przedłużenia kadencji Tuska. W tej sprawie państwa Grupy Wyszehradzkiej obrały inne stanowisko niż Polska. To nie pierwszy i nie ostatni taki przypadek - przypomina ekspert. Babisz i Fico między młotem a kowadłem? Niezależnie od odmiennych stanowisk w przeszłości, można odnieść wrażenie, że jednomyślność w przypadku uruchomienia artykułu 7, byłaby świadectwem solidarności w Grupie Wyszehradzkiej. Zdaniem prof. Wojnickiego, brak jednoznacznego stanowiska Czech i Słowacji związany jest z chęcią zachowania dobrej opinii w UE, przy jednoczesnym trwaniu w nadziei, że Polacy sami załatwią kłopotliwą kwestię. - Fico i Babisz na pewno nie będą wprost atakować Polski. Będą wyczekiwać, raczej będą deklarować poparcie dla wniosku większości państw, ale nie będą się do tego natarczywie śpieszyć, licząc na to, co powiedział Babisz: "Niech Polacy sami rozwiążą tę kwestię". To by było dla nich najlepszym rozwiązaniem - nie doszłoby do głosowania, a Czechy i Słowacja nie musiałby zająć oficjalnego stanowiska - twierdzi profesor. - Fico i Babisz zachowali by twarz w V4, a jednocześnie sympatia Unii Europejskiej zostałaby po ich stronie. Czechy i Słowacja będą zatem lawirować w mętnej wodzie. Oba kraje znalazły się między młotem a kowadłem, ale zdaniem eksperta - w czeskim, słowackim i węgierskim społeczeństwie nie ma grama wątpliwości - chociaż wymagana jest lojalność wobec Polski, to gdyby stanęli przed wyborem: Polska czy Unia Europejska - opowiedzieli by się po stronie UE. - Korzyści z przynależności do Unii Europejskiej są większe, niż korzyści wynikające z sympatii do Polski - ocenia Jacek Wojnicki. Ciężki oręż czy straszak na Polskę? Decyzja Komisji Europejskiej jest bowiem bezprecedensowym wydarzeniem w historii UE. Jednym ze skutków artykułu 7 może być nałożenie sankcji na Polskę. Ekspert przyznaje jednak, że rzeczywiste skutki uruchomienia "atomowego artykułu" są trudne do przewidzenia. - Trudno powiedzieć, czy artykuł 7 będzie straszakiem na Polskę, czy realną, "atomową bronią". To nowy instrument, wprowadzony na mocy Traktatu Lizbońskiego. Nigdy nie by używany, choć w innej sytuacji trochę straszono nim Austrię, w 2010 r. straszono również Węgry. Mimo to nigdy nie wykorzystano tego artykułu i nie ma żadnej praktyki uruchamiania artykułu 7 - podkreśla Jacek Wojnicki. Ekspert zauważa, że rząd Prawa i Sprawiedliwości lekceważył groźby KE i traktował zapowiedzi uruchomienia artykułu 7 jak "strachy na Lachy". Prof. Wojnicki uważa, że dalsze kroki UE będą sprawdzianem zarówno dla Unii, jak i dla Polski. - Teraz będziemy widzieli, czy UE rzeczywiście będzie chciała "iść na twardo" i potraktować groźby realnie, czy to tylko takie pogrożenie paluszkiem na zasadzie: "weźcie się do roboty i zróbcie coś z tym problemem" - zastanawia się profesor. Prof. Wojnicki nie jest jednak przekonany, czy polski rząd popełnił wystarczające przewinienia, by uruchomienie tak poważnych (przynajmniej teoretycznie) konsekwencji było konieczne. Ekspert byłby raczej skłonny stwierdzić, że Polska stanowi "poligon doświadczalny" dla UE. - Gdy spojrzymy na sytuację innych krajów Unii Europejskiej, okazuje się, że wcale nie jesteśmy czarnym charakterem, na którego już należy nałożyć karę, którego trzeba koniecznie posadzić w kącie. Negatywne nastroje panują również we Francji, a w Austrii sytuacja jest bardzo niestabilna. Nie jesteśmy jedynym krajem, który jest w podobnym położeniu, bo UE negatywnie ocenia również Węgry. Na naszym przykładzie próbuje się zastosować tę broń, aby uczynić z Polski dowód na to, że Unia Europejska jest w stanie reagować w sposób zwarty i stanowczy, gdy zagrożone są jej wartości - konkluduje prof. Jacek Wojnicki. Tomasz Majta