Shani Dov i Benjamin Sousa (nazwiska bohaterów tekstu zostały zmienione) mieszkają w Hufeisensiedlung w berlińskiej dzielnicy Britz, która jest częścią Neukoelln. Ona pracuje jako artystka, on jest nauczycielem i muzykiem. Dov urodziła się w Izraelu, do Berlina przyjechała kilka lat temu. Ich dom jest kolorowy i wygodnie urządzony. Osiedle Hufeisensiedlung zostało zbudowane w latach 1925-1933. Uważane jest za jeden z najważniejszych przykładów "Neues Bauen" (modernizm), a obecnie wpisane na listę światowego dziedzictwa UNESCO. "Metrem można w kilka minut znaleźć się na Hermannplatz, w samym środku modnego i głośnego Neukoelln. Ale tu jest tak cicho, że można usłyszeć wiatr delikatnie kołyszący sosny. Fasady pomalowane są na czerwono i niebiesko-zielono, ramy okienne na niebiesko i żółto. Wąskie małe domki mają długie ogródki frontowe z hollywoodzkimi huśtawkami (...) Idylla w wielkim mieście" - opisuje "Spiegel" - "Gdyby nie prawicowy terror" - dodaje gazeta. Niemcy. Ataki trwają od lat "Od 2016 do 2019 roku na tym terenie przeprowadzono łącznie 72 ataki, głównie na osoby aktywnie występujące przeciwko prawicowemu ekstremizmowi. Podpalano 23 razy; m.in. samochód polityk SPD i polityka lewicy. Sprawcy sterroryzowali również księgarza. W sierpniu ma się rozpocząć proces dwóch domniemanych sprawców: neonazisty i polityka AfD" - opisuje tygodnik. Mieszkańcy podejrzewają, że Hufeisensiedlung stał się celem, ponieważ mieszka tu tak wiele osób z lewicowego środowiska alternatywnego - informuje "Spiegel". Według policji "seria rozpoczęła się w 2016 roku, ale terror zaczął się wcześniej - w 2011 roku lokalna mieszkanka stała się celem neonazistów, ponieważ nie chciała reklamy wyborczej NPD. "Naziści wysadzali jej skrzynkę na listy, bazgrali groźby na elewacjach, wybijali szyby - kobieta została zaatakowana w sumie dziesięć razy. (...) Zeszłego lata wyprowadziła się. Nie czuła się już bezpiecznie" - czytamy w tekście. Zburzone poczucie bezpieczeństwa Podobne odczucia mają boheterzy artykułu. "Kiedy się tu przeprowadziliśmy, nie mieliśmy pojęcia, co się dzieje" - mówi Sousa. Para miała cieszć się spokojem i zielenią. Dla Shani Dov wszystko zaczęło się miesiące przed zaatakowaniem gazem jej brata i na długo przed tym, jak ktoś wysmarował swastykę na ścianie jej domu i spalił samochód przed oknem jej salonu. Dla Dov zaczęło się od srebrnej chanukiji - pisze "Spiegel". Mały, dziewięcioramienny świecznik umieściła w oknie salonu, gdzie był dobrze widoczny z ulicy. "Nie dlatego, że jest religijna, ale dlatego, że po prostu uważa kandelabr za piękny". Pewnego dnia, mówi Dov, jej chłopak odłożył chanukiję na półkę. Bo widział, że ludzie trochę za długo patrzyli na świecznik, gdy przechodzili obok. "To był punkt zwrotny" - mówi dziś Dov. "To uczucie, które miałam w swoim domu, gdzie byliśmy tak ładnie urządzeni, czuliśmy się dobrze i bezpiecznie". Wspomniane uczucie, jak mówi Dov, nagle zniknęło. Pierwszy atak nastąpił w październiku ubiegłego roku. Sousa siedział w ogrodzie z Dov i jej bratem. Pili wino i cieszyli się wieczorem, gdy nagle z żywopłotu oddzielającego dom od chodnika rozległo się "pffff". "Brat Dov zaczął kaszleć, przetarł oczy, podskoczył. Sousa wybiegł z ogrodu. Na końcu drogi zobaczył wyjeżdżający właśnie samochód. Wrócił do domu, spłukali drażniący gaz z oczu i twarzy brata" - relacjonuje gazeta. "Skąd oni wiedzieli, że moja dziewczyna i jej brat są Izraelczykami?" - pyta Sousa. Tego wieczoru, jak mówi, rozmawiali po angielsku, przy czym jego dziewczyna od czasu do czasu tłumaczyła coś na hebrajski dla brata, bo jego angielski nie był zbyt dobry. Sousa podejrzewa, że musieli być obserwowani przez jakiś czas. Niemcy. Swastyka na domu, podpalenia Swastyka na ich domu pojawiła się 9 listopada, w rocznicę nocy pogromu z 1938 roku, około godziny 15.45. Pamiętają to tak dobrze, ponieważ od razu sfotografowali swastykę. (...) Złożyli skargę, przyszło dwóch policjantów i spryskali swastykę na zielono. Oczywiście - mówi Dov - wcześniej doświadczyła antysemityzmu w Berlinie. Ale graffiti naprawdę uderzyło ją po raz pierwszy. Bo to było w jej domu. Po incydencie ze swastyką policja zaoferowała im doradztwo w zakresie bezpieczeństwa. W sobotę 21 maja około godziny 22.30. Sousa siedział w salonie, oglądając na laptopie jakiś serial. Nagle, jak mówi, usłyszał głośne krzyki na ulicy. Podszedł do okna: płonął samochód. Przyjechała straż pożarna i ugasiła pożar. Policja początkowo wykluczyła, że pożar samochodu mógł mieć podłoże polityczne. "Pojazd, który spłonął należał do gościa. Niedługo potem (...) policja stwierdziła, że nie można wykluczyć tła politycznego. Teraz śledztwo prowadzi Państwowa Służba Bezpieczeństwa" - pisze "Spiegel". Seria podpaleń "To, czego Sousa dowiedział się dopiero później, to fakt, że od października na osiedlu wybuchło 19 pożarów. Głównie pojemniki na makulaturę, ale także samochody, przyczepy i kontener na odzież używaną. Mimo to policja nie zakłada, że doszło do serii pożarów. Zbrodnie i czas ich popełnienia różnią się na to zbyt mocno" - relacjonuje tygodnik. Nie ma wskazań na tło polityczne. Policja nie widzi związku z przestępstwami do 2019 roku. W ubiegłym roku policyjne statystyki odnotowały w stolicy 771 podpaleń - czyli dwa dziennie. Podpalenia nie są w Berlinie niczym nadzwyczajnym. Policja poinformowała "Spiegla", że od listopada 2021 roku do końca maja w dzielnicy Britz odnotowano 25 przestępstw o podłożu politycznym. Dwanaście razy sprawcy narysowali swastyki na elewacjach. "Benjamin Sousa twierdzi, że w noc pożaru zasnął dopiero o trzeciej nad ranem. W kolejnych dniach, jak mówi, ciągle budził się w nocy i biegł do okna. (...) W te noce czuł niepokój" - czytamy. "Młoda para nie jest osamotniona w swoim strachu. Kto porozmawia z mieszkańcami, dowie się, że niektórzy z nich regularnie podlewają kosze na makulaturę konewkami. Żeby nie można było ich tak szybko podpalić" - pisze "Spiegel". "Dyskutują, czy rzeczywiście dobrze jest składować drewno do kominka bezpośrednio przed frontem domu. Że ludzie na osiedlu uważniej chodzą po ulicach, obserwują latarnie w poszukiwaniu naklejek z prawicowymi hasłami i je odklejają. I słychać kilka razy: Proszę nie pisać, gdzie dokładnie mieszkam, nie podawać szczegółów, jak wygląda mój frontowy ogródek, nie wymieniać mojego nazwiska. Z obawy, że sami staną się celem" - czytamy.