Do ataku przyznali się talibowie. Jego celem było zakłócenie zbliżającej się drugiej tury wyborów prezydenckich. Nieco później dwie rakiety zostały wystrzelone w kierunku luksusowego hotelu Serena i pobliskiego pałacu prezydenckiego. Jeden pocisk trafił w "najdalsze granice" pałacu, nie powodując ofiar - powiedział prezydencki rzecznik Humajun Hamidzada. Drugi spadł na teren hotelu, nie eksplodując, ale zmuszając gości i personel do schronienia się w podziemnym bunkrze. Rzecznik ONZ Adrian Edwards nie podał przynależności państwowej pracowników, którzy zginęli w ataku na budynek organizacji. Wyjaśnił, że nie byli oni Afgańczykami. Dodał, że ONZ będzie musiała ocenić, "co oznacza atak dla jej pracy w Afganistanie". Prezydent Afganistanu Hamid Karzaj nazwał atak "nieludzkim działaniem" i wezwał wojsko i policję do wzmocnienia bezpieczeństwa wokół wszystkich instytucji międzynarodowych. Agencja Associated Press przypomina, że zamach na kwaterę ONZ w Bagdadzie w 2003 roku zmusił organizację do wycofania się z Iraku. Atak na budynek ONZ zaczął się około godz. 5.30 czasu lokalnego (godz. 2 w nocy czasu polskiego). Napastnicy byli wyposażeni w granaty, broń automatyczną i kamizelki z materiałami wybuchowymi. Około trzech godzin później zostali zabici - podało afgańskie MSW. W budynku mieszkało 20 pracowników ONZ, ale nie wiadomo, ilu dokładnie było w nim w momencie ataku. Rzecznik talibów Zabiullah Mudżahid powiedział agencji AP, że ataku dokonało trzech bojowników. Dodał, że trzy dni temu talibowie wydali oświadczenie ostrzegające wszystkie osoby zatrudnione przy organizacji drugiej rundy wyborów prezydenckich, która odbędzie się 7 listopada. - To jest nasz pierwszy atak - wyjaśnił. Prezydent USA Barack Obama czeka na wynik wyborów z podjęciem decyzji o wysłaniu do Afganistanu dalszych kilkudziesięciu tysięcy żołnierzy amerykańskich. W piątek ma spotkać się w tej sprawie z przewodniczącym Kolegium Szefów Sztabów admirałem Mike'iem Mullenem i wyższymi rangą wojskowymi.