Podczas zajęcia siedziby amerykańskiego parlamentu Trump odrzucał apele doradców o potępienie uczestników zamieszek i nie chciał w ogóle o tym rozmawiać - przekazali współpracownicy. "Większość z nich jest spokojna. A co z zamieszkami tego lata? (chodzi o protesty przeciwko rasizmowi i brutalności policji - red.). A co z drugą stroną? Nikogo nie obchodziło, kiedy robili rozruchy. Moi ludzie są spokojni. Moi ludzie nie są bandytami" - miał powtarzać prezydent według relacji urzędnika administracji. "Nie chciał potępiać swoich ludzi" - twierdzi ten sam pracownik. Zamiast wykonywać swoje obowiązki głównodowodzącego i pomóc chronić Kapitol przed próbą rewolty Trump oglądał rozgrywający się atak w telewizji w Białym Domu, otoczony lojalnymi współpracownikami. Chociaż niekoniecznie bawił się dobrze, to był "zdumiony" tym widowiskiem, ponieważ myślał, że jego zwolennicy dosłownie walczą za niego - przekazał "WP" bliski doradca. Jednak, jak zaznaczył, Trumpa odstraszyło to, że ludzie przetrząsający Kapitol w obszarpanych kostiumach wydali mu się "prostaccy". Nieprzejednany "WP" podaje, że zarówno pracownicy, jak i wielu prawodawców prosiło Trumpa, by wezwał swoich zwolenników do zaprzestania zamieszek. Doradcy Białego Domu próbowali nakłonić prezydenta, by zadzwonił do sprzyjającej mu przez większość kadencji telewizji Fox News, ale ten odmówił. Na początku nie chciał nic mówić, ale przekonali go do wysyłania tweetów. Następnie przygotowali mu treść wiadomości wideo do nagrania, którą zgodził się rozpowszechniać na Twitterze, jednak wbrew ich prośbom prezydent dodał od siebie słowa o oszustwach wyborczych - powiedział urzędnik administracji. Twitter później zablokował jego konto, "doprowadzając prezydenta do wściekłości", jak pisze "WP". "Nie chciał nic powiedzieć, ani zrobić, by stanąć na wysokości zadania" - powiedział urzędnik. "Jest opętany myślą, że został potraktowany niesprawiedliwie i nie potrafi spojrzeć szerzej" - dodał. Postawa Pence'a oburzyła Trumpa najbardziej Ten sam urzędnik przekazał też, że Trump był tak wściekły na wiceprezydenta Mike'a Pence'a za to, że podczas oficjalnego liczenia głosów elektorskich nie odrzucił tych oddanych na Joe Bidena i uznał jego zwycięstwo w wyborach prezydenckich, że "nie mógł myśleć normalnie". Kilku pracowników Białego Domu w rozmowach z "WP" wyraziło niezadowolenie, że prezydent zdecydował się zaatakować Pence'a właśnie wtedy, gdy wiceprezydent, przebywając w nieznanym miejscu na Kapitolu podczas szturmu, znalazł się w niebezpieczeństwie. Były urzędnik administracji wyższego szczebla przekazał dziennikowi, że nie atak na Kapitol najbardziej wzburzył Trumpa, ale właśnie postępowanie zastępcy. "Przez cały dzień nie mógł sobie poradzić ze zdradą Pence'a (...). Cały czas powtarzał: 'Stworzyłem tego faceta, uratowałem go przed śmiercią polityczną, a ten zadał mi cios w plecy'" - cytuje słowa prezydenta. W końcu ustąpił Szef personelu Białego Domu Mark Meadows i prawnik Trumpa Pat Cipollone próbowali przekonać prezydenta do nagrania wideo potępiającego przemoc, w którym obiecuje ściganie uczestników zamieszek i pokojowe przekazanie władzy. Twierdzili, że w przeciwnym razie jego wizerunek i przyszłe perspektywy polityczne mogą zostać ostatecznie zniszczone. Trump ustąpił dopiero w czwartek wieczorem. Tłum, który wtargnął w środę do Kapitolu, był częścią wielotysięcznej demonstracji w Waszyngtonie przeciwko rzekomym fałszerstwom wyborczym, odbywającej się pod hasłem "Uratować Amerykę". Do wzięcia udziału w manifestacjach zachęcał na Twitterze sam prezydent, który na około godzinę przed szturmem przemówił do demonstrantów, zapewniając ich, że nigdy nie zrezygnuje z walki przeciwko "kradzieży" wyborów. W wyniku zamieszek zginęło pięć osób, w tym jeden policjant.