Seria rakiet uderzyła w rejon izraelskiego miasta Naharija - wojska izraelskie odpowiedziały ogniem artyleryjskim. Według izraelskiej policji, z Libanu wystrzelone zostały trzy lub cztery pociski. Eksplozje lekko raniły kilka osób. Jak podał rzecznik izraelskiej policji Micky Rosenfeld, pociski spadły w odległości około ośmiu kilometrów od granicy libańskiej. Izraelskie koła wojskowe twierdzą, że armia była przygotowana na tego rodzaju atak ze strony libańskich hezbollahów i stacjonujące w tej części kraju siły pozostawały w stanie pogotowia. Celem odpowiedzi izraelskiej artylerii - zastrzegł Rosenfeld - były punkty, z których wystrzelono rakiety. Rząd Libanu zakomunikował, iż przeprowadzi szczegółowe śledztwo w sprawie winnych ataku. Wypowiadając się w sprawie ataku, premier Fuad Siniora zastrzegł, iż Bejrut niezmiennie opowiada się za utrzymaniem w mocy rozejmu, zawartego po wojnie z 2006 roku między Izraelem a libańskim Hezbollahem. Atak - podkreślił Siniora - stanowi naruszenie rezolucji Rady Bezpieczeństwa ONZ, która doprowadziła wówczas do powstrzymania wojny. Wystrzelone rakiety to pierwszy tego rodzaju poważniejszy atak na te tereny od czasu wojny Izraela z szyickim Hezbollahem w 2006 roku. Przywódca Hezbollahu szejk Hasan Nasrallah dzień wcześniej zapowiedział "zmiażdżenie każdej ofensywy", jaką Izrael mógłby podjąć przeciwko Libanowi. Dodał, że państwo żydowskie nie zdoła też zniszczyć palestyńskiego Hamasu i że poniesie kolejną porażkę. Zganił też przywódców arabskich za to, że pośredniczą w próbach doprowadzenia do zawieszenia broni między Izraelem a Hamasem, zamiast opowiedzieć się po stronie Palestyńczyków w Strefie Gazy. Izrael, prowadzący od 27 grudnia operację militarną przeciwko Hamasowi w Strefie Gazy, z kolei ostrzegł Hezbollah przed "otwieraniem drugiego frontu", grożąc zdecydowanym odwetem. W 2006 roku Hezbollah przez 34 dni toczył wojnę z Izraelem; w Libanie zginęło wtedy ponad 1200 ludzi, w większości cywilów. Jak do tej pory jednak Hezbollah nie przyznał się do czwartkowego porannego ataku na północ Izraela. Także przedstawiciel Hamasu w Bejrucie zaprzeczył, by organizacja ta miała cokolwiek wspólnego z ostrzałem. Zdaniem libańskich źródeł, odpowiedzialność za wystrzelenie rakiet ponosi prawdopodobnie znajdujący się na amerykańskiej liście organizacji terrorystycznych Ludowy Ruch Wyzwolenia Palestyny-Dowództwo Generalne, mający główną kwaterę w Damaszku. Jego lider Ahmed Dżibril w ostatnich dniach zapowiadał zresztą otwarcie "drugiego frontu" na południu Libanu i "krwawą wojnę z Izraelem". Front ma kilka baz w rejonie Bejrutu. Ostrzał północnego Izraela wywołał zaniepokojenie w stacjonujących w południowym Libanie od 1978 roku siłach pokojowych ONZ - UNIFIL. Jak podały francuskie koła wojskowe, liczące ok. 12 tys. ludzi siły - w których jest też 500 polskich żołnierzy - zostały postawione w stan pogotowia a rzecznik UNIFIL zaapelował o "maksymalną wstrzemięźliwość i rozsądek" zarówno w Libanie jak i w Izraelu. Na granicy tych państw rozlokowano dodatkowe siły UNIFIL a także wzmocniono posterunki armii libańskiej.