- Wyszliście na ulicę, żeby wyrazić swoje żądania, i to wy jesteście tymi, którzy mogą przywrócić w Egipcie normalne życie - powiedział rzecznik Ismail Etman - Wasz komunikat dotarł, wasze żądania stały się znane. Wcześniej, w czasie antyprezydenckich protestów, armia wydała oświadczenie, zapewniając, że nie użyje przemocy wobec protestujących i że rozumie "uprawnione żądania" ludu. Agencja AP ocenia, że komunikat egipskiej armii był utrzymany w koncyliacyjnym tonie i zwracał się do młodych demonstrantów, by ustąpili "z miłości dla Egiptu". Natychmiast po oświadczeniu rzecznika telewizja na pasku informacyjnym przekazała następujący komunikat: "Siły zbrojne wzywają protestujących, by rozeszli się do domów w imię przywrócenia stabilności". Nieco później telewizja egipska poinformowała, że władze skróciły godzinę policyjną. Ograniczenia mają od środy obowiązywać od godz. 17 do godz. 7 rano (godz. 16 do godz. 6 rano czasu polskiego). Do tej pory godzina policyjna obowiązywała między godz. 15 a godz. 8 rano czasu lokalnego w Kairze, Aleksandrii i Suezie. Przywrócono także łączność z internetem. Deklaracja Mubaraka nie wystarczy Wcześniej agencja AP ostrzegła, że deklaracja Hosniego Mubaraka o pozostaniu przy władzy do wrześniowych wyborów grozi dalszym chaosem, a nawet rozlewem krwi. Swoją wtorkową obietnicą, że wprawdzie nie wystartuje w wyborach prezydenckich, ale też na razie nie odejdzie, Mubarak przeciwstawił się woli demonstrujących od ponad tygodnia ludzi, którzy chcą zakończenia jego rządów natychmiast. Agencja AP zaznacza, że teraz ważny sprawdzian czeka armię: możliwa konieczność wybierania między demonstrującymi a prezydentem Mubarakiem. Oznacza to, że pokojowa dotychczas rewolucja może przerodzić się w brutalną konfrontację, ponieważ Mubarak wezwał do zachowania porządku i wprowadził na ulicę swoją brutalną i znienawidzoną przez ludzi policję. W tej sytuacji nie ma znaczenia, że zobowiązał się do reform, które miały zapewnić pokojowe przekazanie przywództwa. Uparte trwanie na stanowisku, nawet jeszcze tylko przez kilka miesięcy, tylko pogłębia najgłębszy międzynarodowy kryzys, z jakim musiał do tej pory zmierzyć się prezydent USA Barack Obama. Waszyngton obawia się dalszej niestabilności na Bliskim Wschodzie, gdzie inni niedemokratyczni liderzy obserwują, jak rozpoczęta w Tunezji rewolucja przelała się na Egipt. W Jordanii we wtorek król Abdullah II ibn Husajn przyjął rezygnację premiera i zwrócił się do swojego byłego doradcy wojskowego Marufa Bakita o stworzenie nowego rządu. Demonstracje antyprezydenckie nie oszczędziły również Jemenu, a w Syrii wyjściem na ulicę grożą niektórzy przedstawiciele opozycji. Amerykańska agencja odnotowuje, że w kierunku Egiptu z niepokojem patrzy premier Izraela Benjamin Netanjahu, obawiając się niepewnej przyszłości swego sąsiada. Wtorkowe wystąpienie Mubaraka, w którym zapowiedział, że w Egipcie umrze, a osądzi go historia, wywołało sprzeciw 250 tys. demonstrantów, zgromadzonych przed wielkim ekranem na głównym placu Kairu. "Odejdź, odejdź, odejdź. Nie ruszymy się stąd, dopóki on nie ustąpi" - skandowali zebrani.