Argentyńscy rolnicy oponują przeciwko wprowadzonym niedawno podwyżkom podatków eksportowych na soję, kukurydzę oraz inne dominujące w tym kraju produkty rolne, co miało zwiększyć przychody budżetowe i jednocześnie stłamsić nadmierną inflację. Oprócz uciążliwych blokad dróg, rezultatem trwającego od 13 marca strajku farmerów jest niemal całkowity paraliż giełd rolnych, prowadzący do dotkliwych braków w zaopatrzeniu. Mimo to, prezydent Kirchner dotąd całkowicie ignorowała protesty farmerów. Zareagowała dopiero we wtorek, gdy rolnicy zapowiedzieli, że są gotowi prowadzić strajk tak długo, aż reforma zostanie cofnięta. Pani Kirchner zapewniła, że nie ugnie się pod presją protestujących. Przypomniała, że w związku z rosnącymi światowymi cenami towarów, stanowiących podstawę argentyńskiego eksportu: kukurydzy, pszenicy, soi i wołowiny, zyski w sektorze rolniczym są nadzwyczajnie wysokie, nawet po podwyżce podatków eksportowych. Powiedziała też, że choć rozumie interesy przemysłu spożywczego, to musi dbać o wszystkich Argentyńczyków. W reakcji na jej słowa na ulicę Buenos Aires wyległ wielotysięczny tłum. Uderzając w garnki i patelnie, solidaryzowali się z farmerami i manifestowali swoje niezadowolenie z konfrontacyjnej, podsycającej podziały w społeczeństwie postawy Kirchner, sprawującej urząd prezydenta Argentyny od grudnia ubiegłego roku. Komentatorzy wskazują, że wtorkowe manifestacje skalą przypominały protesty z okresu zapaści gospodarczej w 2001 r., które doprowadziły do ustąpienia ówczesnego prezydenta Fernando de la Rui.