Choć od tego czasu mija 60 lat, Japończycy pamiętają właściwie tylko o tym, że stali się ofiarami śmiercionośnej bomby. Zapominają chętnie, że sami w czasie wojny atakowali, zabijali i niszczyli. Amerykańscy i zachodni eksperci są w swoich ocenach podzieleni. Jedni przekonują o słuszności zrzucenia bomby, bez której II wojna trwałaby dłużej, inni mówią o nieludzkiej masakrze. "Mały chłopiec był bardzo silny" Bezludna, pustynna dolina w Nowym Meksyku: Los Alamos. To tam Amerykanie zgromadzili najwybitniejszych fizyków świata, aby zrealizować supertajny program, który zaowocował trzema bombami atomowymi. Pierwszej użyto 16 lipca 1945 roku do wybuchu doświadczalnego na pustyni. Próba zakończyła się sukcesem, a do prezydenta USA, Harry'ego Trumana dotarła depesza: "Doktor właśnie powrócił i jest przekonany, że mały chłopiec jest bardzo silny". I tak zostało - pieszczotliwą nazwę "mały chłopiec", czyli "little boy", otrzymał najstraszniejszy wynalazek XX wieku - bomba atomowa. Hiroszima była niemal niedotknięta zniszczeniami wojennymi. Bombowce pokazywały się na niebie kilka razy dziennie, ale nigdy nie spadła z nich ani jedna bomba. Ludzie czuli się więc bezpiecznie. Nikt nie podejrzewał, że stacjonujący od kilku miesięcy na wyspie Tinian amerykańscy żołnierze czekają na specjalną misję. Większość z nich prawie do końca nie wiedziała, jakie zadanie dla nich wyznaczono. W końcu wystartowali - była 02.45 w nocy. Hiroszimę zobaczyli około 08.00. O 08.16 bomba osiągnęła cel. Kula ognia w centrum miała temperaturę 3,9 tys. st. Celsjusza (o niespełna połowę niższą niż powierzchnia Słońca). Pod wpływem gorąca znikały całe budynki, a ludzie w kilka sekund zamieniali się w popiół. Wysoka radioaktywność utrzymywała się blisko 100 godzin, niszcząc prawie wszystko co żywe. Z 76 tys. budynków zniszczeniu uległo około 70 tys. W chwili ataku w Hiroszimie mieszkało 275 tysięcy ludzi, oprócz tego stacjonował tam 40-tysięczny garnizon wojskowy. Amerykanie obliczyli, że atak pociągnął za sobą ponad 78 tys. ofiar śmiertelnych. Obliczenia japońskich i zachodnich uczonych mówią, że do końca 1945 roku zmarło 140 tys. ludzi. Jeszcze wiele lat po tym wydarzeniu ludzi dotyka m.in. choroba popromienna i kalectwo. 9 sierpnia 1945 roku kolejna bomba spadła na Nagasaki. W wyniku tego wybuchu zginęło około 50 tys. ludzi, a zniszczenia były podobne jak w Hiroszimie. Ostateczny argument? Tragedia w Hiroszimie i Nagasaki wciąż budzi emocje. Jak pisze korespondent szwajcarskiego dziennika " Neue Zurcher Zeitung", "mit Hiroszimy tak silnie zdominował pamięć zbiorową, że Japończycy postrzegają się wyłącznie jako ofiara, a nie sprawca tragedii. Wypierają ze świadomości pamięć o japońskich zbrodniach i agresywnej polityce, którą prowadziło cesarstwo". Profesor historii na Uniwersytecie Kalifornijskim, Tsuyoshi Hasegawe twierdzi, że Stalin i Truman zrobili zbyt mało, by doprowadzić do poddania się Japonii na drodze dyplomatycznej. Ale czy rzeczywiście? Próby podejmowane przez Amerykanów nie przynosiły odzewu władców Kraju Kwitnącej Wiśni. Cesarz sam stawiał warunki. - Z informacji, które Truman uzyskiwał od gen. Douglasa McArthura wynikało, że Japończycy są w stanie przyznać się do klęski militarnej tylko w przypadku nadzwyczajnego wydarzenia o porażającej sile - opowiada historyk-amerykanista, prof. Krzysztof Michałek. Po wybuchu pierwszej bomby, japoński rząd nadal nie wspominał o kapitulacji, natomiast zwrócił się do jednego ze swych najlepszych naukowców z pytaniem, kiedy Japonia będzie mogła wyprodukować własną broń atomową. - Cywilne i wojskowe władze Japonii miały świadomość, że przegrają wojnę ze Stanami Zjednoczonymi. Jednak mentalność i kultura japońska wymagały walki do ostatniego żołnierza. Dopiero ataki atomowe uświadomiły im, że jeśli się nie poddadzą, może dojść do zagłady całego narodu - mówi prof. Michałek. Także amerykański historyk Richard B. Frank pisał, że "fantastyką, a nie historią jest wiara, że koniec wojny był w zasięgu ręki przed użyciem bomby atomowej". Dopiero dzień po zrzuceniu bomby na Nagasaki Japonia zgodziła się na rokowania na temat zakończenia wojny. Kapitulację podpisano 2 września 1945 roku. Wielu ekspertów przypomina również, że gdyby Stany Zjednoczone nie użyły bomby atomowej, konieczna stałaby się inwazja lądowa. Ta poniosłaby za sobą ogromne straty ludzkie - obliczano, że zginęłoby nawet do miliona amerykańskich żołnierzy, ale także wielu japońskich cywilów. Niektórzy przypominali nagły atak japońskiej marynarki na amerykański port Pearl Harbour, gdzie zginęły tysiące żołnierzy i cywilów. "Musieliśmy użyć bomby, by skrócić wojnę i uratować miliony istnień ludzkich" - tłumaczył w radiu, po zrzuceniu bomby, prezydent Truman. Również większość obywateli amerykańskich zaakceptowała użycie takiej broni. Ankieta przeprowadzona przez Instytut Gallupa wykazała, że aż 65 proc. społeczeństwa zgadzało się z takim sposobem zakończenia wojny. A dowodzący bombowcem, który zrzucał "małego chłopca" twierdził, że gdyby miał to zrobić jeszcze raz, to by to zrobił. Są jednak także tacy, którzy sądzą, że Amerykanie chcieli zrzucić bomby, bo je po prostu mieli. Chodzi szczególnie o Nagasaki. Jak pisze Cay Rademacher z "New York Timesa", atak na drugie japońskie miasto nie miał sensu zarówno z punktu widzenia militarnego, jak i psychologicznego. Jego zdaniem, była to po prostu - masakra, która spowodowała straszliwe cierpienia setek tysięcy niewinnych ludzi. "Ataki na Hiroszimę i Nagasaki były niczym innym jak zbrodnią przeciwko ludzkości" - twierdzi amerykański historyk, Peter Kuznick. Według niego, prezydent Truman chciał zakończyć wojnę, zanim Związek Radziecki przyłączy się do inwazji na Japonię i nie dopuścić do dominacji ZSRR w Azji. Militarna i polityczna ocena tamtej decyzji nie wyklucza zresztą oburzenia, żalu i współczucia. Nie można jednak zapominać o przyczynach i skutkach takiego obrotu wydarzeń. Jak mówi profesor Michałek: "Użycie bomb atomowych sprawiło, że Japonia poddała się bezwarunkowo. Ataki na Hiroszimę i Nagasaki załamały ducha japońskiego i odebrały Japończykom wolę walki".