To reakcja AP na depeszę z 15 listopada Jamesa LaPorty, zajmującego się bezpieczeństwem narodowym. Pisał on, że śmiercionośny atak na terytorium Polski był dziełem Rosjan i powoływał się na źródło w amerykańskim wywiadzie, pragnące zachować anonimowość. "W rzeczywistości, zgodnie z powszechnymi opiniami, śmiercionośne uderzenie w kraj NATO spowodowały rakiety przeciwlotnicze rosyjskiej produkcji wystrzelone przez Ukrainę" - stwierdziła agencja AP. Jak przyznaje, LaPorta chciał skomentować sprawę, lecz nie otrzymał na to od kierownictwa AP zezwolenia. "Błąd szkodliwy ze względu na bezpieczeństwo" AP była pierwszą światową agencją, informującą 15 listopada o rakietach, które spadły na terenie Polski. Na jej depeszę powoływały się inne agencje, m.in. Reuters. "Uważa się, że AP jest pierwszą organizacją newsową, poza polskimi mediami, która w zeszłym tygodniu poinformowała o ataku rakietowym. Błąd przypisujący winę Rosji był szczególnie szkodliwy ze względu na niebezpieczeństwo, jakie się z tym wiąże, zważywszy na zobowiązanie NATO do reakcji na napaść na kraj członkowski" - przyznała amerykańska agencja prasowa. Agencja AP stawia na zaufanie Jedna z jej wiceprezesów, a zarazem redaktor naczelna Julie Pace podkreśliła, że AP weryfikuje wszelkie rażące błędy i traktuje, jak dodała, swoje standardy bardzo poważnie. "Jeśli nie stosujemy się do naszych standardów, nie mamy innego wyboru, jak tylko podjąć odpowiednie działania. Zaufanie do AP i do naszych raportów jest najważniejsze" - argumentowała Pace. AP podała również, że dokonuje przeglądu swoich standardów, dotyczących korzystania z anonimowych źródeł i podkreśliła, że polityka agencji wymaga podania powodu zachowania anonimowości oraz potwierdzenia u drugiego źródła informacji pochodzących z poufnych źródeł. "Za każdym razem musimy upewnić się, że stosujemy odpowiednie zasady dotyczące anonimowych źródeł i ogłaszania informacji wrażliwych, a także upewnić się, że nasz personel jest odpowiednio przeszkolony i jasno rozumie, jak wdrażać te standardy" - oświadczyła Pace. W czasie wojny konieczna ostrożność Agencja przytacza też opinię profesora nauk politycznych w North Central College w Illinois Williama Mucka. Jego zdaniem incydent jest - zważywszy na potencjalne konsekwencje - szczególnie wyrazistym przypomnieniem o konieczności zachowania ostrożności przez dziennikarzy w trakcie wojennej zawieruchy. - Zapominamy, że natura konfliktu polega na tym, że istnieje wiele niejasności i niepewności. Jest to powód do ostrożności - ocenił Muck.