Rzecznik białoruskiego MSZ Andrej Papou podkreślił, że Unia i Stany Zjednoczone, komentując sytuację na Białorusi, "starają się przedstawić swoje życzenia za rzeczywistość". Według niego, oznacza to, że albo pozwalają się wprowadzać komuś w błąd, albo sami wprowadzają w błąd swoje społeczeństwa. Papou zaznaczył, że białoruska milicja "przejawiła opanowanie i cierpliwość, nie przeszkadzając w przeprowadzeniu wiecu (opozycji - red.) i nie podejmując kroków, by go przerwać". Podkreślił, że "spokojny przebieg zgromadzenia naruszyło wezwanie jednego z liderów opozycji Alaksandra Kazulina do siłowego obalenia legalnej władzy i marszu na instytucję MSW". Rzecznik wezwał UE i USA, by zwróciły uwagę, że "nawet popierany przez nich kandydat na prezydenta" nazwał wezwanie Kazulina prowokacją. Wcześniej białoruska telewizja oskarżyła Unię Europejską o instruowanie opozycji w sprawie zamieszek. Takie instrukcje miały płynąć także z krajów ościennych, a szczególnie z Polski. - Organizacja zamieszek przebiegała ściśle według wskazówek z Unii Europejskiej - oświadczono wczoraj w wieczornych dziennikach telewizyjnych, relacjonując w sobotę rozpędzenie opozycyjnej demonstracji w Mińsku. Telewizja powołała się na źródła "w kręgach opozycyjnych". Według niej, kandydatowi sił demokratycznych w wyborach prezydenckich instrukcje dawali osobiście szef unijnej dyplomacji Javier Solana raz minister spraw zagranicznych Litwy Antanas Valionis. - Instrukcje dla opozycji regularnie napływały też z ościennych krajów, w szczególności z Polski, a koordynatorem wszystkich działań była ambasada Litwy w Mińsku - oznajmiła białoruska telewizja. Poinformowała, że wśród zatrzymanych "organizatorów zamieszek jest wielu obywateli Litwy, Polski i Ukrainy". - Ambasady tych państw aktywnie działały na rzecz ich uwolnienia, z czego można wysnuć wniosek, że zamieszki na ulicach miały miejsce z polecenia obcych państw i ich misji dyplomatycznych - oświadczyła telewizja. Białoruska telewizja nie pokazała bicia demonstrantów, nie poinformowała o rannych wśród nich. Wiele miejsca poświęciła ośmiu rannym milicjantom, przeprowadzając z nimi wywiady. Funkcjonariusze podkreślali, że tłum był agresywny. Pokazywała też ludzi potępiających demonstrację i akcentowała, że jej uczestnicy zachowywali się agresywnie, wzywając do przejęcia władzy. Poinformowała o ataku na ekipę 1.Kanału telewizji białoruskiej. Pokazując zdenerwowanych dziennikarzy z tej ekipy, zaznaczyła, że zostali oni pobici i otrzymują SMS-y z pogróżkami. Zagraniczni dziennikarze widzieli jedynie, jak ekipę białoruskiej telewizji obrzucono śnieżkami, nie dopuszczając jej na miejsce, gdzie odbywał się wiec opozycji. Jego uczestnicy oskarżyli białoruską telewizję o kłamstwa i przedstawianie wykrzywionego obrazu wydarzeń. Gdzie jest Kazulin? Po pacyfikacji protestu w Mińsku zniknął bez śladu Aleksander Kazulin, opozycyjny kandydat w wyborach prezydenckich. Wczoraj wraz z setkami demonstrantów trafił do aresztu. Dziś jednak ani rodzina, ani opozycjoniści nie są w stanie zlokalizować Kazulina. Jego żonie władze nie udzielają żadnych informacji. Irina Kazulina złożyła na milicji wniosek o poszukiwanie męża, ponieważ we wszystkich mińskich aresztach powiedziano, że go tam nie ma. O losach Kazulina niewiele może powiedzieć także Aleksander Milinkiewicz. W rozmowie z RMF stwierdził jedynie, iż wie, że przeciw Kazulinowi toczy się sprawa kryminalna. Posłuchaj: Według radia "Swoboda", Kazulin jest wśród przewiezionych do aresztu w mieście Żodina. Uwolnienia opozycjonisty żąda Unia Europejska. Ze szpitala zabrano i odwieziono w niewiadomym kierunku dziennikarza rosyjskiej telewizji ORT Pawła Szeremieta, zatrzymanego w sobotę niedaleko Placu Październikowego, gdzie zbierali się ludzie na wiec - podał internetowy portal "Biełorusskij Partizan", którego współzałożycielem jest Szeremiet. Białoruskie MSW oświadczyło, że Szeremiet został aresztowany, bo "niecenzuralnie wyrażał się o pracownikach organów ochrony prawa". W wywiadzie dla Europejskiego Radia dla Białorusi, Szeremiet powiedział, że został brutalnie pobity podczas transportu w wozie milicyjnym. Z aresztu przeniesiono go do szpitala, bo okazało się, że ma zapalenie płuc. Szeremiet ocenił, że sobotnie rozpędzenie demonstracji było "najbrutalniejszą akcją władz białoruskich w ostatnich latach" i że "władze nie powstrzymają się przed zakrojonymi na szeroką skalę represjami". Kilkudziesięciu zatrzymanych, kilkunastu rannych Według białoruskiej milicji, w czasie rozpędzania sobotniej demonstracji zatrzymano 52 osoby. Nie ma potwierdzenia doniesień o zabitych, mowa jest tylko o rannych. Według demokratycznej opozycji, zatrzymano kilkadziesiąt osób. Szef centrum obrony praw człowieka "Wiasna", Aleś Bialacki twierdzi, że aresztowano około stu osób. Pawał Mażejka, rzecznik lidera demokratycznej opozycji Alaksandra Milinkiewicza, poinformował, że rannych zostało kilkunastu uczestników protestu. Na stronie internetowej drugiego z opozycyjnych kandydatów w wyborach prezydenckich Alaksandra Kazulina podkreślono, że nie ma potwierdzenia informacji o zabitych. "Wszystko wskazuje na to, że chodzi o poważne obrażenia ciała" - napisano. Pogotowie ratunkowe podało, że ranne zostały trzy osoby. Później jednak naczelny lekarz pogotowia Wiktar Sierienko powiedział agencji Interfax-Zapad, że karetkę wzywano tylko do jednej osoby. Według niego, rannego mężczyznę wypuszczono ze szpitala jeszcze w sobotę wieczorem. Rozprawy przeciwko zatrzymanym w sobotę uczestnikom protestów mają się zacząć w poniedziałek, wtedy bowiem, po weekendzie, wznowią pracę sądy. Ponieważ mińskie areszty są już przepełnione, zatrzymanych przewieziono do aresztu w mieście Żodino. Szef białoruskiego MSW Uładzimir Naumou twierdzi, że tylko jeden z demonstrantów został przewieziony do szpitala i że rannych zostało 8 milicjantów. Zbyt słaba opozycja Analitycy twierdzą, że największą przeszkodą na drodze do przemian na Białorusi jest obojętność. - Opozycja jest zbyt słaba - dodają. Dziś w Mińsku nie będzie żadnych manifestacji - zapowiada opozycja. Aleksander Milinkiewicz powiedział RMF, że najbliższe dni opozycja spędzi w terenie. - To da możliwość poszerzyć liczbę ludzi biorących udział w mitingu. Wyczerpaliśmy wszystkie możliwości - przychodzi ta sama ilość. Dla nas jest bardzo ważne, aby poszerzyć koło ludzi aktywnych, ludzi protestu. Bo właśnie obojętność - jak zauważają agencje - jest największą przeszkodą na drodze do przemian na Białorusi. Opozycja jest zbyt słaba, by czegoś dokonać. Podczas gdy wczoraj w Mińsku manifestowało około 7 tysięcy zwolenników przemian, większości białoruskiego społeczeństwa robiła sobotnie zakupy. Sam Aleksander Łukaszenko kpi z opozycji na Białorusi. - Z całego kraju udało im się zebrać dwa tysiące aktywistów i 400 wojowników - mówił prezydent w wywiadzie dla rosyjskiej telewizji NTV. Nic się tutaj nie zmieni, bo władza jest silna i nie przejmuje się ani Europą, ani Stanami Zjednoczonymi - mówi Aleksander Sasnow jeden z analityków z Niezależnego Instytutu Studiów Politycznych. Siłą w opozycję - zobacz galerię zdjęć Zmiany na Białorusi są możliwe - twierdzą z kolei ci, którzy niecałe półtora roku temu stali za pomarańczową rewolucją na Ukrainie. - Drogi powrotu tam już nie ma - tak określa obecną sytuację na Białorusi Władysław Kaskiw, lider młodzieżowego ruchu "Pory". - Jeśli Łukaszenko w ciągu najbliższych 3-4 dni nie zdławi opozycyjnego ruchu, to może zdarzyć się cud i proces wymknie się spod kontroli. Kolejny etap nastąpi, jeśli któryś z przedstawicieli władzy ją skrytykuje i wyjdzie z jej struktury - wtedy proces będzie miał charakter nieodwracalny - ocenia Kaskiw. Swojego poparcie dla białoruskiej opozycji udzielili także przywódcy dwóch największych ugrupowań opozycji demokratycznej w Rosji. Liderzy partii Jabłoko i Sojuszu Sił Prawicy zażądali od rosyjskich władz zdecydowanej reakcji na wczorajsze wydarzenia w Mińsku. - Władze Rosji powinny niezwłocznie dokonać zdecydowanej oceny działań Aleksandra Łukaszenki i jego pomocników, którzy nie powstrzymali się przed użyciem siły przeciwko pokojowej demonstracji - oświadczył w Moskwie wiceprzewodniczący Jabłoka Siergiej Mitrochin. Według niego, kontynuowanie ślepego poparcia dla wszelkich poczynań Łukaszenki godzi w samą Rosję i grozi utratą przez nią autorytetu na arenie międzynarodowej. Z kolei lider Sojuszu sił prawicy Nikita Biełych oznajmił, że rozpędzenie pokojowej manifestacji świadczy o tym, że białoruskie władze nie cofną się przed niczym. Stany Zjednoczone oficjalnie potępiły użycie siły wobec demonstrujących w Mińsku. Wyrażamy nasze głębokie zaniepokojenie z powodu użycia siły w stosunku do pokojowo demonstrujących ludzi - powiedział rzecznik Departamentu Stanu USA Sean McCormack. Jednocześnie Waszyngton zażądał natychmiastowego zwolnienia z więzień wszystkich zatrzymanych za wyrażanie swoich przekonań. Pikieta przed polską ambasadą Przed ambasadą RP w Mińsku demonstrowało dzisiaj rano kilkudziesięciu działaczy oficjalnej organizacji młodzieżowej - Białoruskiego Republikańskiego Związku Młodzieży (BRSM). Demonstranci trzymali transparenty": "Precz z brudnymi rękoma od Białorusi", "Przyjacielu Polaku, nie rozdzieli nas dolar". Skandowali "Białoruś", "Nie sprzedamy się". Trzymali oficjalne flagi czerwono-zielone, w tym z napisami BRSM. Po niespełna dwóch godzinach odeszli. Podobna demonstracja odbyła się przed polską ambasadą w sobotę. Demonstranci zachowywali się spokojnie, stali po drugiej stronie ulicy. Oficjalna agencja BIEŁTA napisała, że "młodzi ludzie wyrażają protest przeciwko ingerencji Polski w wewnętrzne sprawy Białorusi i organizowaniu prowokacji na jej terytorium". Pierwszy sekretarz Komitetu Centralnego BRSM Michaił Orda powiedział agencji, że "akcja jest prowadzona z inicjatywy białoruskiej młodzieży, która nie zgadza się z działaniami polskiej strony, sprzecznymi z międzynarodowymi normami". Według niego, BRSM zamierza urządzać pikiety przed polską ambasadą także w nadchodzących dniach, dopóki - jak to ujął - "strona polska nie wstrzyma prowokacyjnych i podżegających działań na terytorium Białorusi".