10 lat temu, 22 listopada 2005 roku Angela Merkel została zaprzysiężona na kanclerza koalicyjnego rządu partii chrześcijańsko-demokratycznych CDU/CSU oraz SPD po wygraniu niewielką większością głosów wyborów parlamentarnych.Jeśli wierzyć rzecznikowi rządu Steffenowi Seibertowi, pani kanclerz nie będzie obchodzić tego jubileuszu i spędzi niedzielę w domu. Merkel nie ma obecnie zbyt wielu powodów do świętowania. Jeszcze niedawno niekwestionowana liderka zarówno Niemiec, jak i całej Europy, znalazła się w wyniku kryzysu migracyjnego w poważnych tarapatach. Od dwóch miesięcy jej najbliższy tradycyjny sojusznik, bawarska CSU, nie kryje niezadowolenia z powodu - zdaniem Bawarczyków - zbyt liberalnej i nieodpowiedzialnej polityki rządu w Berlinie wobec imigrantów. Rządząca w Bawarii CSU domaga się ustalenia na przyszły rok limitu liczby uchodźców i zaostrzenia kontroli na granicach państwa. Od początku roku w Niemczech zarejestrowano 900 tys. imigrantów, w tym aż pół miliona w Bawarii, graniczącym z Austrią kraju związkowym leżącym na szlaku bałkańskim - głównej arterii, którą wędrują uciekinierzy z Bliskiego Wschodu. "To za dużo" - mówi premier Bawarii Horst Seehofer. Seehofer upokorzył Merkel w piątek podczas zjazdu CSU w Monachium. Po jej przemówieniu do delegatów Seehofer wszedł na scenę i przez kilka minut strofował szefową rządu, która i tym razem odrzuciła pomysł ograniczenia liczby imigrantów poprzez ustalenie limitu. Merkel wymknęła się z sali bocznym wyjściem, żegnana jedynie sporadycznymi oklaskami. Prasa pisze o "epoce lodowcowej" między CDU i CSU - bratnimi partiami chadeckimi tworzącymi w Bundestagu jeden klub poselski. Głosów krytycznych nie brak też w CDU - macierzystej partii pani kanclerz. Zarówno na spotkaniach z lokalnymi działaczami w terenie, jak i na posiedzeniach własnego klubu parlamentarnego część członków partii nie kryje dezaprobaty dla polityki otwartych granic. Domagają się wyraźnego sygnału, że Niemcy nie mogą przyjąć wszystkich uchodźców i że możliwości kraju wyczerpały się. Jeden z filarów rządu, minister finansów Wolfgang Schaeuble mówił niedawno o "lawinie wywołanej przez niedoświadczonego narciarza", co odebrano jako krytykę pod adresem Merkel. Brak sukcesów daje się zauważyć także na arenie międzynarodowej. Wraz z kilkoma innymi krajami Merkel forsuje pomysł ustanowienia stałego mechanizmu rozdziału uchodźców pomiędzy kraje UE, jak na razie bez powodzenia. Nie tylko Polska i trzy pozostałe kraje środkowoeuropejskie sprzeciwiają się takiemu obowiązkowemu mechanizmowi. Realizacja innych niemieckich pomysłów, w tym tworzenie w Grecji i Włoszech tzw. hotspotów, czyli ośrodków rejestrujących uchodźców, też przebiega bardzo opornie. Sytuację Berlina komplikują niezakończony kryzys w Grecji i nadal niewyjaśniona sytuacja na Ukrainie. Pomimo piętrzących się trudności Merkel wykazuje w kwestii uchodźców od początku kryzysu zaskakującą determinację i konsekwencję. Jak podkreślają komentatorzy, Merkel sprzeniewierzyła się tym samym własnym żelaznym zasadom, do których należały skrajna racjonalność i ostrożność, chłodna analiza sytuacji i zdolność do wyczekiwania na odpowiedni moment do podjęcia decyzji. Te cechy charakteru pozwoliły nikomu nieznanej córce wschodnioniemieckiego pastora po upadku NRD na zrobienie zawrotnej kariery politycznej. Szefowa niemieckiego rządu powtarza od sierpnia jak mantrę hasło "Damy radę", które media porównały do hasła Baracka Obamy "Yes we can". "Mam wszystko pod kontrolą" - zapewniła w udzielonym niedawno wywiadzie dla telewizji ZDF. Media zgodne są co do tego, że kwestia uchodźców jest cezurą w karierze Merkel i może zdecydować o tym, czy przejdzie ona do historii, czy też poniesie porażkę i odejdzie w niesławie. Szefowa rządu podjęła w minionych dziesięciu latach wiele kontrowersyjnych decyzji, trudnych do przełknięcia dla chadeckich wyborców, jak choćby rezygnacja z energii atomowej czy likwidacja obowiązkowej służby wojskowej. Jednak żadna z nich nie doprowadziła do takiego wyobcowania ze środowiska mieszczańskiego, jak otwarcie kraju na uchodźców. Sondaże wskazują na systematyczny spadek poparcia zarówno dla samej Merkel, jak i dla jej CDU. Chrześcijańscy demokraci, popierani jeszcze niedawno przez ponad 40 proc. wyborców, muszą obecnie zadowolić się wynikiem w granicach 36-35 proc. Szeregowi posłowie CDU zaczynają się niepokoić, czy w wyborach za dwa lata "załapią się" na mandat do Bundestagu. "Konserwatywni działacze CDU i CSU mogą nawet myśleć o puczu przeciwko Merkel, nie mają jednak żadnego wiarygodnego kontrkandydata" - ocenia historyk Herfried Muenkler w rozmowie z PAP. "Nie istnieje alternatywa wobec Merkel" - zaznacza historyk. Jego zdaniem nie należy też oczekiwać, nawet gdyby sytuacja się pogorszyła, dymisji kanclerz. "Merkel wykazuje niesłychaną elastyczność, wytrwałość i wręcz upór" - twierdzi Muenkler. Historyk z Uniwersytetu Humboldtów w Berlinie przewiduje, że Merkel nie tylko dotrwa do końca tej kadencji, lecz że wystartuje także w kolejnych wyborach. Stanowiska międzynarodowe, nawet szefostwo ONZ, nie interesują jej - uważa Muenkler. "Władza Merkel jeszcze długo się nie skończy" - wtóruje mu komentator największej gazety opiniotwórczej "Sueddeutsche Zeitung" Heribert Prantl. W tym przypadku miałaby szanse na pobicie rekordu Helmuta Kohla, który przez 16 lat zasiadał w fotelu kanclerza. Z Berlina Jacek Lepiarz