Według depesz pochodzących z amerykańskiej ambasady w Warszawie, dyplomaci oceniali MSZ pod rządami Anny Fotygi jako zdemoralizowane i osłabione. W depeszach amerykańskiej dyplomacji zarzucono MSZ upolitycznienie stanowisk wysokiego i średniego szczebla, częste zmiany kadrowe, długie wakaty i "introwertyczne przywództwo". Anna Fotyga stwierdziła, że główna depesza z zarzutami wobec niej powstała gdy przeprowadzała "intensywne działania" zmieniające personalną obsadę w "miejscach decyzyjnych MSZ". Podkreśliła, że główne media oceniały jej ówczesne działanie krytycznie. "Oczywiście w tej sytuacji podniósł się ogromny szum, zarówno w mediach, jak i wśród ekspertów, dyplomatów (...) najoględniej - salonu warszawskiego" - dodała była minister. Jej zdaniem "depesza nie świadczy najlepiej o dyplomatach, którzy ją pisali ponieważ tak naprawdę jest streszczeniem artykułów prasowych". Zdaniem Fotygi polscy dyplomaci kontaktowali się z obcymi placówkami, przekazując im informacje jej nieprzychylne. "To jest powszechna wiedza, że w MSZ funkcjonowali dyplomaci, którzy kontaktowali się ze wszystkimi możliwymi ambasadami" - powiedziała. Dodała, że w mniemaniu tych dyplomatów, oni jedynie plotkowali, a nie szpiegowali. "To jest długi proces - zmiana postaw dyplomacji. I trzeba ten proces kontynuować" - powiedziała była szefowa NSZ. Według Anny Fotygi, "jak się dobrze wczytać w tę depeszę, to jest ona komplementem." Zaznaczyła, że długie oczekiwanie na nominacje ambasadorskie wynikało z jej dociekliwości. "Nie miałam innych możliwości sprawdzenia, czy nominacja to nie kolejny Turowski" - powiedziała, nawiązując do tytularnego ambasadora w Moskwie, który współpracował z wywiadem PRL. "Zaraz jak się upewniałam, że taką nominację mogę procedować, to to robiłam" - zaznaczyła. Wskazała też - jej zdaniem - na mijanie się z faktami w depeszy. Podała przykład ambasador w Londynie, która według depeszy czekała kilka miesięcy na wyjazd na placówkę. Anna Fotyga wyjaśniła, że sama zainteresowana ustalała z nią termin swojego wyjazdu. Anna Fotyga powiedziała, że "śmieszne jest to, że mi się zarzuca, że w najdrobniejszej sprawie" konsultowała się z prezydentem. Podkreśliła, że z Lechem Kaczyńskim rozmawiała "niezwykle rzadko". "My się po prostu bardzo rozumieliśmy i naprawdę nie musieliśmy się konsultować" - dodała była minister.