"Jeśli pytacie mnie, czy sekretarz stanu przybył do Hiroszimy, by złożyć przeprosiny, odpowiedź brzmi: nie" - powiedział dziennikarzom wysoki rangą przedstawiciel Departamentu Stanu USA. Ale "jeśli pytacie, czy sekretarz stanu oraz, jak sądzę, wszyscy Amerykanie i Japończycy, są pełni smutku z powodu tragedii, których doświadczyli ze strony naszych współobywateli, odpowiedź brzmi: tak" - dodał dyplomata. Kerry w sobotę przybył do Hiroszimy na posiedzenie ministrów spraw zagranicznych G7. Jest to bezprecedensowa wizyta szefa amerykańskiej dyplomacji w tym mieście. Według AFP pobyt Kerry'ego w Hiroszimie może otworzyć drogę do wizyty prezydenta Baracka Obamy, gdy pod koniec maja szef państwa przyleci do Japonii na szczyt G7. Według dyplomaty na razie "nie zapadła decyzja" w sprawie ewentualnego przyjazdu Obamy do Hiroszimy. Associated Press przypomina, że w wywiadzie udzielonym w pierwszym roku urzędowania prezydent powiedział, że byłby zaszczycony, jeśli mógłby się udać do Hiroszimy. W poniedziałek Kerry, wraz z innymi ministrami G7, zwiedzi Muzeum Pokoju i pobliski Park Pokoju. Ma tam złożyć kwiaty i wyrazić żal z powodu wydarzeń sprzed ponad 70 lat. Jak poinformował dyplomata, Kerry ma zamiar wykorzystać tę okazję do promowania wizji Obamy dotyczącej świata bez broni atomowej i konieczności zapobiegania rozprzestrzenianiu się broni masowego rażenia. Ilu mieszkańców zginęło? 6 sierpnia 1945 roku USA zrzuciły na Hiroszimę bombę atomową; Stany Zjednoczone nigdy nie przeprosiły za ten akt. Bomba zrzucona przez amerykański bombowiec Enola Gay eksplodowała na wysokości około 600 metrów. Wybuch był równoważny z detonacją 16 tysięcy ton trotylu i towarzyszyło mu dodatkowo zabójcze promieniowanie jonizujące. Według różnych japońskich szacunków sam wybuch i skutki promieniowania spowodowały do końca października 1945 roku zgon od 90 tys. do 166 tys. mieszkańców Hiroszimy, przy czym około połowa tych osób zginęła 6 sierpnia. Tragiczne żniwo tych wydarzeń powiększa się z roku na rok na skutek choroby popromiennej. Trzy dni po ataku na Hiroszimę Amerykanie zrzucili bombę atomową na Nagasaki. Większość zabudowy obu miast legła w gruzach. Przez wiele lat najwyżsi rangą amerykańscy politycy unikali wizyt w Hiroszimie. Wielu Amerykanów jest przekonanych, że zrzucenie bomby było słuszne, bo przyspieszyło koniec drugiej wojny światowej. "Dowód silnych stosunków" Japońskie organizacje zrzeszające ocalałych od lat zabiegają o to, by czołowi politycy z USA i innych krajów posiadających broń jądrową zobaczyli rany zadane Hiroszimie. Żaden urzędujący prezydent USA nie odwiedził tego miasta. Musiało upłynąć aż 65 lat od tych tragicznych wydarzeń, by ambasador USA w Japonii po raz pierwszy wziął udział w corocznych obchodach rocznicy zrzucenia bomby. Amerykański dyplomata powiedział, że Japonia nie domagała się przeprosin od Kerry'ego oraz że żadna ze stron nie dąży do ponownego otwarcia kwestii winy za liczne okrucieństwa popełnione podczas wojny. Zamiast tego oba kraje chcą, by wizyta szefa amerykańskiej dyplomacji była dowodem silnych stosunków, jakie udało się nawiązać po 1945 roku i wspólnych wysiłków na rzecz promowania pokoju na świecie. W Muzeum Pokoju w Hiroszimie zgromadzono szokujące zdjęcia zniszczeń i odwzorowano momenty tuż po tragedii. Wiele miejsca poświęcono przedmiotom znalezionym po wybuchu. Można tu obejrzeć m.in. metalowe pudełko na lunch, skrawki dziecięcych ubrań czy zegarek, który zatrzymał się na godzinie 8.15.