Nancy Faeser, federalna minister spraw wewnętrznych, do samego końca mówiła, że zmian na polsko-niemieckiej i czesko-niemieckiej granicy nie będzie. Uważała, że dotychczasowa strategia będzie wystarczająca. Trochę przestrzeliła, bo myślała, że przeciąganie tej decyzji poza wybory w Bawarii i Hesji, które odbędą się 8 października, uchroni Olafa Scholza przed oskarżeniami, że polityka migracyjna w Niemczech nie zdaje egzaminu. CZYTAJ WIĘCEJ: Niemcy zaostrzają kontrole na granicy z Polską i Czechami Gra toczyła się też o reputację strefy Schengen. Ale naciski w ostatnich tygodniach narastały. Na wschodzie Niemiec, tuż przy granicy z Polską mnożyły się głosy, że jeżeli rząd w Berlinie nie zmieni strategii i nie zacznie skutecznie odpierać nielegalnej migracji, może się to skończyć źle dla dużych ludowych partii, a populiści z ultraprawicowej AfD mogą przejąć wpływy na szczeblach regionalnych. Do tego doszła jeszcze afera wizowa i medialne doniesienia, że do Europy mogli trafić migranci, którzy kupili wizy. To chadecy i AfD naciskali na szefową resortu spraw wewnętrznych, by sprawę z Warszawą wyjaśniła. Niemieccy politycy grzmią: Nie mamy wsparcia Berlina W ostatnich tygodniach odwiedziłem kilka regionów w Niemczech, aby porozmawiać z samorządowcami na temat problemu migracji. I ciągle słyszałem jedno: z problemem migracji musimy walczyć sami, nie mamy wsparcia Berlina. Nadburmistrz Görlitz, Octavian Ursu, który jest bardzo otwarty na współpracę z sąsiednim Zgorzelcem i dobrze wie, że oba miasta żyją jak jeden organizm, rozkłada ręce i mówi Interii, że na jego barki spada przyjmowanie uchodźców, organizowanie im mieszkań, a nawet integracja. CZYTAJ WIĘCEJ: Niemcy chcą zmian dla obcokrajowców. Rząd przyjął kluczowe przepisy Nie jest to proste, bo liczba mieszkań jest ograniczona, a budżety, mimo pomocy finansowej rządu federalnego czy landowego, nie są z gumy. Ale to nie wszystko, bo nie ma też wpływu, ilu uchodźców i imigrantów musi przyjąć, bo Niemcy mają też wewnętrzną relokację i samorządy muszą się na nią godzić. Octavian Ursu przyznaje, że od miesięcy widzi rosnącą nielegalną migrację. Jeszcze bardziej niepokoi go fakt, że za tym wszystkim stoją całe mafie przemytników, które tych ludzi przewożą i pozostawiają. Zapytałem burmistrza, co jest w takim razie doraźnym rozwiązaniem. Odpowiedź była krótka: intensywne kontrole do 30 km będą konieczne. Opcją byłyby również kontrole stacjonarne, gdyby nie zakłóciły one tranzytu i nie doprowadziły do kolejek, które miały miejsce w trakcie pandemii. Kontrole na granicy z Niemcami. Polacy mają problem Naszej rozmowie przysłuchiwał się burmistrz Zgorzelca. - Z niepokojem przyglądam się sytuacji, bo już raz to przerabialiśmy. Wprowadzenie kontroli odczuliby przede wszystkim nasi mieszkańcy, którzy codziennie dojeżdżają lub dochodzą do pracy po drugiej stronie Nysy - mówił Rafał Gronicz. Jakie jest zatem rozwiązanie? - To pytanie do ludzi wyżej - usłyszałem. - Potrzebujemy wspólnej i dobrze wypracowanej polityki migracyjnej na poziomie europejskim - mówił nadburmistrz Görlitz. Jeżeli zewnętrzne granice nie będą szczelne, do Europy będą podążali kolejni uchodźcy i imigranci, a celem w dużej mierze będą Niemcy, bo nasz system socjalny jest lepszy niż w innych krajach - tłumaczył. CZYTAJ WIĘCEJ: Polska skarży Niemcy przed KE. Niemcy: Odpowiedzialność spoczywa na landach Ale nie jest to tylko opinia lokalnych polityków tuż przy granicy z Polską, choć to oni w ostatnim czasie najgłośniej mówili o problemie. Dokładnie to samo usłyszałem podczas mojej wizyty w Bawarii, dwa tygodnie przed wyborami do regionalnego parlamentu. Przerzut migrantów do Niemiec. "Powinni być odsyłani" Niezależnie od politycznej przynależności bawarscy politycy wskazywali winnego - rząd federalny, który nie wspiera wystarczająco samorządów i nie działa skutecznie, by zapobiec nielegalnej migracji. - Rząd federalny musi doprowadzić do ostatecznego poparcia europejskiego kompromisu azylowego. Oznacza on skuteczną ochronę zewnętrznych granic Unii Europejskiej - mówi Interii sekretarz generalny CSU Martin Huber i nawiązuje do decyzji dotyczącej kontroli na granicy z Polską i Niemcami. - Jeżeli granice zewnętrzne Unii Europejskiej byłyby skutecznie chronione, nie pojawiałyby się już pytania dotyczące kontroli. Ale ponieważ ochrona granic zewnętrznych Europy nie jest zagwarantowana w tej chwili, kontrole pomiędzy krajami są konieczne. Jak powiedziałem, to burmistrzowie i wójtowie ze wszystkich partii i wszystkich frakcji wyraźnie wskazują, że limit obciążenia został osiągnięty. Nawet prezydent federalny Frank Walter Steinmeier z SPD i były prezydent federalny Joachim Gauck mówią o tym, że gminy nie mogą już więcej zrobić dla uchodźców - podkreśla Huber. Zdaniem bawarskiego polityka, sytuacja staje się napięta, bo dla uchodźców i imigrantów zaczyna brakować mieszkań, podobnie jak dla samych mieszkańców. Ci ostatni często są niezadowoleni z tego, że nie mają szans na mieszkania komunalne, które przypadają migrantom. CZYTAJ WIĘCEJ: Przepisy oburzyły kierowców w Niemczech. Dziś to powszechny standard Mocniejszych słów używa koalicjant CSU, wicepremier i minister gospodarki w Bawarii, Hubert Aiwanger. - Musimy zrobić to samo, co na granicy austriackiej, gdzie policja federalna prowadzi stacjonarne kontrole graniczne. Chciałbym, żeby było podobnie w Polsce, gdzie funkcjonariusze nie powinni wpuszczać nielegalnych imigrantów, a zamiast tego odsyłać ich z powrotem do kraju pochodzenia. Dokładnie to samo powinni robić polscy pogranicznicy na granicy z Białorusią. Tym bardziej, że pojawiają się teraz zarzuty, że w niektórych przypadkach organizowane są nawet rzekomo loty z Turcji na Białoruś, a ludzie migrują do Niemiec przez Białoruś i Polskę, aby po prostu dostać się do naszego kraju. Ten proceder powinien zostać zatrzymany - zaznacza. Problem z deportacją migrantów. Dane są bezlitosne Wybory w Bawarii i Hesji 8 października to dopiero początek. W przyszłym roku do urn pójdą mieszkańcy dwóch graniczących z Polską landów, czyli w Saksonii i Brandenburgii, gdzie nastroje ludzi są szczególnie negatywne. Jak mówią mi anonimowo policjanci odpowiedzialni za zabezpieczanie granicy, kontrole nie rozwiążą problemu, bo mimo zatrzymań uchodźców, tylko niewielki procent z nich jest deportowany. W wielu przypadkach pozostają oni w Niemczech. Niemiecki rząd nadal niewiele robi, by odsyłać tych, którzy nie mają szans na azyl w Niemczech. CZYTAJ WIĘCEJ: Dietmar Nietan: Niemcy powinni się pochylić nad sprawą reparacji wojennych W roku 2022 w Niemczech wniosek o azyl złożyło blisko 250 tys. osób, 43 procent wniosków zostało odrzuconych. Deportowano zaledwie 12 tys. osób, czyli mówiąc inaczej, co dziewiąta osoba, która powinna opuścić Niemcy, została odesłana w ubiegłym roku do rodzinnego kraju. Problemów z deportacją w Niemczech jest kilka. To skomplikowane procedury, względy humanitarne, brak odpowiednich umów z krajami, z których pochodzą imigranci, a także duże koszty związane z indywidualnymi deportacjami. Z kryzysem migracyjnym wiąże się jeszcze jeden problem: trudna sytuacja na rynku pracy. To właściwie dwa osobne tematy, ale w obecnej sytuacji mocno ze sobą powiązane i wrzucone do jednego worka. Niemcy mają ogromne braki na rynku pracy. Ostatnie statystyki pokazują, że poszukiwanych jest ponad 2 mln osób do pracy. Cierpi wiele branż: gastronomiczna i hotelarska, transportowa, budowlana. Nie lepiej jest z administracją. Niemcy zdani są na migrację zarobkową. Teoretycznie napływ ludzi można częściowo wykorzystać do tego, by wypełnić lukę na rynku pracy. Trudna sytuacja rynku pracy. Niemcy zdani na migrację Ale tu zaczyna się cała kwadratura koła. W urzędach ds. obcokrajowców na biurkach urzędników piętrzą się wnioski o przyznanie statusu dla wykwalifikowanych i wysoko wykwalifikowanych pracowników, którzy natychmiast mogliby podjąć się pracy. Tyle że w wielu regionach zamiast pracować, czekają na przyznanie tzw. niebieskiej karty lub też jej przedłużenie. W Berlinie na decyzję trzeba czekać od dziewięciu do 12 miesięcy. Podobnie jest na południu Niemiec. Powód? Urzędy nie nadążają z wydawaniem decyzji dotyczących tych, których można już zintegrować na rynku pracy, bo do Niemiec dociera coraz więcej migrantów, co do których na miejscu trzeba podjąć podstawową decyzję, czyli czy mają w ogóle prawo tu być. To komplikuje sytuację. Bo liczba etatów w urzędach imigracyjnych nie wzrosła, wręcz przeciwnie. W Stuttgarcie 30 procent etatów w tych urzędach jest nieobsadzonych, do tego dochodzą urlopy i zwolnienia lekarskie urzędników, co powoduje, że wnioski weryfikowane są w ślimaczym tempie. A to rodzi kolejne problemy. Dokumenty, o których mowa, potrzebne są chociażby, by wynająć mieszkanie, założyć konto, czy podpisać umowę na telefon komórkowy. To sprawia, że wielu wykwalifikowanych pracowników jest zwyczajnie sfrustrowanych. Niemiecka minister spraw wewnętrznych, zapytana przeze mnie 23 sierpnia, jak chce rozwiązać problem, odpowiedziała tylko, że rząd przyjął nową ustawę migracyjną, która przyśpieszy wszystkie procesy. CZYTAJ WIĘCEJ: "Doszliśmy do przełomowego punktu w stosunkach niemiecko-rosyjskich" Samorządowcy jednak są sceptyczni i mówią otwarcie, że bez nowych etatów i silniejszej administracji, nawet nowa ustawa nie przyspieszy obecnych procesów przyznawania niebieskich kart. Bez tych dokumentów pracodawcy nie mogą przedłużać umów o pracę, czyli wracają do punkty wyjścia i braków kadrowych, choć siła robocza jest w zasięgu ręki. Problem migracji, o którym mówili mi samorządowcy z różnych regionów, nie jest jednoznaczny. Zarówno w Görlitz przy granicy z Polską, Meklemburgii na północy Niemiec, jak i w Bawarii krąży dokładnie taka sama opinia, że w ciągu ostatnich ośmiu lat niemiecki rząd zrobił niewiele, by poprawić sytuację i opracować precyzyjną strategię, wspierając przy tym samorządy, które ostatecznie realizują zadania związane z migracją. Z Berlina Tomasz Lejman