Według Łukaszenki na początku ulicznych protestów demonstrantom brakowało "ofiary sakralnej" i "mogła się nią stać była kandydatka na prezydenta Cichanouska", ale "na jej prośbę" zdążono ją wywieźć. Jak oznajmił, "był zamysł: podpalić sztab i obwinić o to władze", ale w akcję zapobieżenia przestępstwu zaangażowano 120 funkcjonariuszy resortów siłowych. Następnego dnia Cichanouska - wedle jego słów - zwróciła się do niego z prośbą o wyjazd z kraju. - Dałem rozkaz: pod ochroną, na jej własną prośbę, z ludźmi, o których poprosiła, jako eskortą, wywieźliśmy ją na Litwę do dzieci. A kiedy powiedziała, że nie ma pieniędzy, żeby tam przeżyć, zarządziłem, żeby wziąć z firmy państwowej 15 tys. dol. i jej dać. "Bardzo panu dziękuję" - płakała z wdzięczności - powiedział Łukaszenka. Jednocześnie - jak oświadczył - białoruskiej ambasadzie na Litwie polecono pomóc Cichanouskiej w przejeździe i znalezieniu mieszkania. Dwa dni po wyborach prezydenckich na Białorusi z 9 sierpnia minister spraw zagranicznych Litwy Linas Linkeviczius powiedział, że Cichanouska znajduje się na Litwie. Opozycjonistka powiedziała, że sama podjęła decyzję o wyjeździe z kraju. Dodała jednak: "Nie daj Boże, by ktoś stanął przed takim wyborem, przed jakim stanęłam ja". Linkeviczius ocenił, że Cichanouska została prawdopodobnie poddana silnym naciskom i nie miała innej możliwości, niż wyjechać.