Porównał też marsze kobiet w Mińsku do działań faszystów, którzy "chowali się za kobietami i dziećmi". - OMON nas uratował od blitzkriegu. Było zadanie zdusić, rzucić się na rządowe instytucje, przejąć je i gdyby nie te chłopaki, nie siedzielibyśmy tu teraz - powiedział Łukaszenka. Przyznał jednak, że doszło do przesadnych reakcji. - Nie podobało mi się tylko jedno - leżącego się nie bije. Powiedziałem im to otwarcie i po męsku - oznajmił. I dodał: Wysnuliśmy wnioski. Nie myślcie, że jesteśmy z kamienia. "Mężczyźni zaczęli się chować za kobietami" Odnosząc się do faktu, że w protestach na Białorusi bierze udział wiele kobiet, Łukaszenka ocenił, że "mężczyźni zaczęli się chować za kobietami". - Było tak już 75-80 lat temu - gdy faszyści puszczali kobiety do przodu, a sami się za nimi chowali. To nieładnie - oznajmił. Wspomniał, że niektórzy mówią o konieczności przeniesienia kompetencji między organami władzy i przyznał, że jest to potrzebne. Jego zdaniem wiele kompetencji prezydenta należałoby przekazać gubernatorom, parlamentowi, a może nawet zmienić strukturę władz, np. mianując sędziów obwodowych. - Ale przy tym trzeba pamiętać, że Rosja, Białoruś i Ukraina to państwa słowiańskie, gdzie jest potrzebny silny lider, który będzie mieć określone pełnomocnictwa - zaznaczył, podkreślając, że prezydent powinien mieć kontrolę nad sytuacją w kraju oraz poszczególnymi gałęziami władzy. Według niego opozycja powinna być ustrukturyzowana i mieć postać partii. W jego ocenie, obecnie w kraju "opozycji nie ma", a partie istnieją "tylko na papierze". Zaznaczył, że jest gotów do dialogu z narodem "24 godziny na dobę" - z kolektywami pracowniczymi, związkami zawodowymi, zrzeszeniami - i to na "dowolne tematy". - Ale rozmawiać z ludźmi, którzy próbują w taki sposób dorwać się do władzy, nie jestem gotów - powiedział.