Sklepikarze pozamykali swoje interesy. Ci nieliczni, którzy tego nie zrobili, byli nachodzeni przez uzbrojone grupy i zmuszani do powieszenia na drzwiach kłódek. Uczniowie i studenci siedzą w domach. Na ulicach trwają walki. Nad domami unoszą się kłęby czarnego dymu. Uniwersytet islamski został ostrrzelany z moździerzy. Mieszkańcy od dwóch dni boją się wychodzić na ulice. Abu Mohammad El-Khodary jest właścicielem małego sklepu samoobsługowego w dzielnicy Remal, w jednym z obszarów najbardziej dotkniętych środowymi walkami. - Nie rozumiem o co oni walczą. O te góry niesprzątanych śmieci na ulicach? - Mówi pan El-Khodary, wskazując na sterty nieczystości piętrzące się na krawężnikach po tym, jak tydzień temu służby miejskie zrezygnowały z ich sprzątania. - Wszyscy wiemy, co się stanie potem. - Dodaje. - Rząd porozumie się z przywódcami bojowników i wezwie ich do powstrzymania aktów przemocy. Walki ucichną i przez następnych pare tygodni będzie spokój. Potem wszystko rozpocznie się na nowo. To zaklęty krąg. Nie bardzo widzę wyjście z sytuacji. - Mówi. - Mieszkańcy stoją w długich kolejkach po chleb. Sytuacja jest nieciekawa. - Mówi Um Muntasir, zamieszkały w Gazie. - Nasz dom się palił. Wszędzie wybuchają granat, wszędzie świszczą kule. Na ulicach leżą barykady. Zamaskowani i uzbrojeni meżczyźni ustanawiają setki punktów kontrolnych na głównych drogach łączących miasto z południową i północną częścią Strefy. Zatrzymują i przeszukują samochody. Kontrolują pasażerów. W dwóch dzielnicach Gazy wyłączono elektryczność, pogrążając je w ciemności. Na dachach wieżowców, w tym biurowców w centrum, mają swoje pozycje snajperzy. Uzbrojeni mężczyźni przeszukują mieszkania w poszukiwaniu bojowników. Kilka mieszkań zostało podpalonych. - Siedzimy tylko w kuchni od kilku dni. Nie mamy prądu. Na ulicach - piekło. Dlaczego tak cierpimy? Przecież nie jesteśmy niczemu winni! Czemu traktowani jesteśmy jak zwierzęta? - Pyta zrozpaczona 42-letnia kobieta.