To, co dzieje się w Syrii w ostatnich dniach, "jest ciężkim przewinieniem Zachodu i NATO w tym regionie", które stawia pod znakiem zapytania sprawne działanie Sojuszu Atlantyckiego - podkreślił Macron. Wydarzenia w Syrii i Turcji "podważają na dłuższą metę naszą wiarygodność i zdolność do znajdowania na miejscu sojuszników, którzy walczyliby u naszego boku, licząc na to, że będą przez nas chronieni na dłuższą metę" - dodał. Nazwał też wojskową eskapadę wojsk tureckich w Syrii "szaleństwem". "Mogę tylko skonstatować, że ci, którzy wychodzą z tej sytuacji jako zwycięzcy - prawem silniejszego - to Turcja, Rosja i Iran" - kontynuował prezydent. "Bliski i Środkowy Wschód to region strategiczny, sąsiadujący z Europą", w którym europejscy partnerzy Sojuszu muszą odbudować swój "potencjał strategiczny" i nie powinni dłużej "być partnerem niższej rangi wobec innych, nawet jeśli są naszymi partnerami" - dodał, odnosząc się wyraźnie do Stanów Zjednoczonych. Był też zdumiony tym, że "tak, jak wszyscy, dowiedział się z Twittera, iż USA wycofują swoje siły" z północno-wschodniej Turcji. Macron dodał, że wraz z kanclerz Niemiec Angelą Merkel i premierem Wielkiej Brytanii Borisem Johnsonem spotka się z prezydentem Turcji Recepem Tayyipem Erdoganem w najbliższych tygodniach, prawdopodobnie w Londynie. Wyjaśnił, że jest to wspólna inicjatywa Paryża, Berlina i Londynu. "Musimy się zorientować, dokąd zmierza Turcja, i jak ją namówić do zajęcia ponownie racjonalnego stanowiska, które pozwoli na to, by mogła zadbać o swoje wewnętrzne bezpieczeństwo, przy poszanowaniu naszej polityki i zachowaniu właściwej solidarności w obrębie NATO" - wyjaśnił. Nie sprecyzował, kiedy dojdzie do tego spotkania. Szczyt NATO odbędzie się na początku grudnia w okolicach Londynu. Ofensywa turecka w Syrii 9 października Turcja i sprzymierzeni z jej siłami syryjscy bojownicy rozpoczęli w północno-wschodniej Syrii zbrojną ofensywę o kryptonimie Źródło Pokoju, której deklarowanym celem jest wyparcie bojowników kurdyjskiej milicji YPG z przygranicznego pasa na środkowym odcinku granicy turecko-syryjskiej i utworzenie tam "strefy bezpieczeństwa", do której Ankara zamierza przesiedlić syryjskich uchodźców zbiegłych do Turcji. Inwazja rozpoczęła się po ogłoszeniu przez prezydenta USA Donalda Trumpa, że amerykański kontyngent zostanie wycofany z regionu. Władze w Ankarze uważają kurdyjskich bojowników z Ludowych Jednostek Samoobrony (YPG), stanowiących trzon SDF, za terrorystów z powodu ich powiązań ze zdelegalizowaną w Turcji separatystyczną Partią Pracujących Kurdystanu. W czwartek, po kilkugodzinnych negocjacjach z Erdoganem, wiceprezydent USA Mike Pence ogłosił, że Ankara zgodziła się na zawieszenie broni w Syrii, a sankcje USA zostaną zniesione. Minister spraw zagranicznych Turcji Mevlut Cavusoglu oznajmił jednak, że nie zawarto rozejmu, lecz doszło jedynie do przerwy w działach militarnych tureckiej armii. Dodał, że status miasta Manbidż "i innych regionów" na północnym wschodzie Syrii, zostanie przedyskutowany z Rosją. Strona turecka oznajmiła też, że otrzymała to, co chciała - bezpieczną strefę w Syrii, którą będzie de facto okupować. Dzięki operacji w Syrii, Turcja w istocie przejęła kontrolę nad strefą przygraniczną w Syrii, sięgającą na 30 km w głąb syryjskiego terytorium. Na taką strefę bezpieczeństwa wcześniej nie chcieli się zgodzić Amerykanie. Negocjatorzy obu stron wydali w czwartek komunikat, w którym napisano, że stworzenie bezpiecznej strefy "będzie egzekwowane przede wszystkim przez siły zbrojne Turcji". W piątek Syryjskie Siły Demokratyczne (SDF), milicja, której trzon stanowią Kurdowie, oskarżyły wojska tureckie o kontynuowanie ostrzału artyleryjskiego i z powietrza na pozycje kurdyjskich bojowników oraz cele cywilne, w tym szpital w Ras al-Ajn. "Turcja łamie porozumienie o zawieszeniu broni atakami, jakie od nocy kontynuuje na miasto" - napisał na Twitterze rzecznik SDF Mustafa Bali.